czwartek, 19 listopada 2015

Kiedy? Wtedy!

Bycie mamą jest dla mnie naprawdę czymś wyjątkowym. Był czas, gdy zarzucałam sobie to, że mój młodszy synek jest wcześniakiem. Mówiłam i myślałam, że to moja wina. Dlaczego? Bo organizm nie dał rady, nie podołałam itp. Później przyszła fala pytań "Dlaczego my? Dlaczego nasze dziecko?". Następnie pojawił się czas akceptacji. My, ponieważ tak sobie los zamierzył, bo my damy radę. Moje dziecko, bo i tak kochamy je nad życie.
Przychodzą czasami jednak takie momenty, że jest mi bardzo przykro. Widzę, ile siły i energii maluch poświęca podczas rehabilitacji i później w czasie ćwiczeń w domu. Widzę,jak reaguje, gdy kolejny raz trzeba przeprowadzić jakieś badanie. Przez 11 miesięcy życia naszego synka byliśmy ponad 80 razy na różnych wizytach i badaniach specjalistycznych. Ostatnio z pediatrą trzymał nas się czarny humor i stwierdziliśmy, że młody ma bogatszą kartę niż niejeden dorosły. Wyniki badań nie mieszczą się w kopercie. To jednak jakoś akceptuję. Pogodziłam się z tym. Najbardziej mi przykro, gdy słyszę od postronnych ludzi, że on taki malutki, że jeszcze sam nie siada, nie raczkuje itp. Czasami komentarze podszyte są złośliwością. Zamierzoną? Trudno powiedzieć. "Nie siedzi, bo go pani nie sadza!". Nie pomagają tłumaczenia, że rehabilitant zabrania takich praktyk, że kręgosłup jeszcze za słaby. "Nie raczkuje, bo nie dbacie o jego rozwój!". No, to jest jak uderzenie obuchem. Codzienne ćwiczenia, stosowanie się do zaleceń fizjoterapeuty, nawet w zabawie wzmacnianie mięśni, a tu taki komentarz. "Ależ on drobny! Moja wnuczka w jego wieku ważyła...". Wiecie, tutaj już się nawet nie tłumaczę i zaczynam być zwyczajnie niegrzeczna, chociaż nie lubię sama takich zachowań. Odpowiadam, że młody przynajmniej odchudzać się nie będzie musiał albo mówię, że gdy innym dawano masę, to mój dostał rozum. Był czas, gdy na pytanie "Ile ma?", odpowiadałam niezgodnie z prawdą, odejmowałam mu te dwa miesiące wieku urodzeniowego i podawałam korygowany unikając niewygodnych pytań i ocen. Bywają też miłe komentarze, chociaż w znaczącej mniejszości. Kiedyś starsza pani powiedziała, że mam w domu malutkiego bohatera. O tak! On jest bohaterem. Walczył o życie jak lew. Ktoś inny pocieszył, że nie ma się czym przejmować, kiedyś mały wszystkich zaskoczy. On już zaskakuje. Każdego dnia. Zaskakuje determinacją, uporem i tym, że malutkimi kroczkami posuwa się do przodu.
Przykro jest także wtedy, gdy widzę, jak wygląda opieka nad wcześniakami. W zaleceniach mnóstwo konsultacji specjalistycznych. Terminy na NFZ odległe, więc w praktyce pozostają wizyty prywatne. Wiem, że w większych miastach kwestia rehabilitacji maluchów nie jest taka trudna jak u nas. Na NFZ czekać musimy na rehabilitację...rok. Tak, rok! Rok w życiu takiego maluszka to szmat czasu. Znowu zatem rehabilitacja na własne konto, a raczej z własnego konta. Czego jednak rodzic nie zrobi dla swojego dziecka? Nawet przysłowiowe góry przeniesie, a znajdzie sposób, aby ułatwić maluchowi rozwój.
Kiedy zatem nasz syn usiądzie? Jak usiądzie, jak będzie gotowy. Kiedy będzie raczkował? Również wtedy. O chodzeniu nie wspominam, bo to będzie kolejny etap. Wszystkim ciekawskim na pytanie "Kiedy?" odpowiadamy zatem : "Wtedy". Nie jest to złośliwe. Raczej podchodzimy do sprawy z dystansem, przyzwyczajeni do niewygodnych pytań. Bo "wtedy" pokażemy wszystkim, że i tak dajemy radę. Cokolwiek by się nie działo, z podniesioną głową, zaciśniętymi zębami - damy radę. I tu właśnie pojawia się odpowiedź na pytanie "Dlaczego nasze dziecko?". Bo jest wyjątkowe i dzięki niemu my się tacy stajemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz