środa, 9 grudnia 2015

Sen o śnie


"Dzisiaj miałem piękny sen, naprawdę piękny sen" - tymi słowami piosenki Dżemu rozpoczynam dzień. Macie czasami sny o snach? Niemal realne, namacalne? Mnie się taki przydarzył.
Bardzo często śnię. Często sen budzi mnie w środku nocy lub nad ranem. Śnię mimo bezsenności, w tych krótkich chwilach jej wydartych. Nie jestem nocnym markiem. Opisałabym siebie raczej słowami "zaklinacz snu". Dlaczego? Skupiam się na przywoływaniu snu. Nie umiem zasnąć. Męczę się z tym, czasami godzinami. Jak już jednak uda się i odpłynę w ramionach Morfeusza, to przychodzą do mnie sny. Są różne. Jednak wiem, że to sny. Dzisiaj było inaczej.
Śniło mi się, że śnię. Co w tym wyjątkowego? Wszystko! Po ostatnich rewelacjach dotyczących diagnozowania mojego młodszego synka miałam bardzo ciężkie dni. Tak, była faza negacji, złości, akceptacji i pogodzenia się. Pozbierałam się, chociaż to wydawało się już niemożliwe. Wczoraj mały miał komisję orzekającą niepełnosprawność. Wbrew powszechnym opiniom było bardzo miło. Sympatyczny lekarz, jeszcze sympatyczniejsza pani psycholog, rzeczowa rozmowa.  Tylko w środku taka zadra, że nie chciałabym tu być, że moje dziecko powinno być zdrowe. Decyzja będzie za dwa tygodnie. Wszystkie wydarzenia skumulowały się i chyba przepełniły czarę wytrzymałości. Jutro młody idzie do szpitala na zabieg. Zgodnie z moimi przewidywaniami od kilku dni trudno mi znaleźć sobie miejsce. Uścisk w żołądku to pikuś w porównaniu z tym, co dzieje się ze mną w nocy. Sen nie nadchodzi. a środki nasenne nie są wskazane, bo przecież muszę być użyteczna, jak dziecko się obudzi. Po farmakologii będę niezbyt przytomna.
Dzisiaj w nocy patrzyłam, jak leniwe wskazówki zegara pokonują kolejne sekundy, minuty, godziny. W którymś momencie udało mi się zasnąć. Śniłam. Piękny sen o śnie. Śniło mi się, że śniłam o tym, jak na świat przyszedł nasz wcześniak, jak walczył o życie. Później śniłam o rehabilitacjach, wizytach u specjalistów, diagnozach, zabiegach itp.,etc. Wkrótce we śnie się obudziłam i okazało się, że nadal jestem w ciąży, a to były tylko jakieś mary nocne. Przez chwilę zrobiło mi się lekko. To tylko sen. Wydawało mi się, że w rzeczywistości nic takiego się nie wydarzyło. Naprawdę cudowne uczucie. I wtedy...obudziłam się. Odruchowo spojrzałam w  stronę łóżeczka. Stało na swoim miejscu, a w nim spał nasz mały bohater.
Podświadomość płata mi figle. Za niecałe dwa tygodnie J. kończy roczek. Nie lubię pytań w stylu: "Wstaje?", "Chodzi?". Wiem, że są ludzkie, odruchowe, ale co mam odpowiedzieć? Moje dziecko samo nie siada, nie pełza, nie raczkuje, a o wstawaniu i chodzeniu  to marzę. Czy zamieniłabym ten rok na taki piękny sen? Nie. Odpowiedź jest kompletnie przemyślana. Rozmawiałam ostatnio z mężem i padały pytania, jaka byłaby nasza decyzja, gdybyśmy wiedzieli, że malutki będzie miał taki trudny start. Oboje jesteśmy okrutnymi egoistami. Nie oddalibyśmy minuty z nim spędzonej za żadne skarby. Jego roześmiane oczy są nagrodą za trudy dnia. Wiem, że większość ciężkiej pracy jest właśnie przed nim. My tylko mu pomagamy, wspieramy w dążeniu do samodzielności, staramy się umożliwić mu w miarę normalne życie. On walczy. Udowodnił to od pierwszego oddechu, a raczej jego braku. Udowodnił to pokonując z pozoru niewykonalne. Ufam mądrym doktorom, profesorom. Biegamy po tych szpitalach, oddziałach, poradniach, ale najbardziej na świecie wierzę w swoje dziecko.

"Och, gdyby tak wszyscy ludzie
Mogli przeżyć taki jeden dzień.
Gdy wolność wszystkich ludzi zbudzi
I powie: Idźcie tańczyć, to nie sen"

Mam swój sen na jawie. Jestem mamą dwóch wspaniałych synów, żoną cudownego męża. Tworzymy wyjątkową rodzinę. To moja Victoria. O inne zawalczymy. 

piątek, 4 grudnia 2015

Co nas nie zabije, to...


Oglądam czasem wyrywkowo doniesienia ze świata polityki. Widziałam krzyki w Sejmie. Przepychanki słowne. Awanturę o Trybunał Konstytucyjny, o wolność, demokrację. Słuchałam o pomysłach "500 zł na dziecko" i kombinowaniu, komu dać, a komu nie. Przykro mi. Cholernie mi przykro.
Jestem zwykłym, szarym obywatelem. Nie zarabiam nawet średniej krajowej. W polityce się kłócą, a ja każdego dnia zamartwiam się o "jutro" moich dzieci. Przedwczoraj diagnozowano neurologicznie mojego młodszego synka. Usłyszeliśmy "Zespół dziecka wiotkiego". Kolejny raz ziemia usunęła mi się spod nóg. Czeka go teraz pełen pakiet badań w kierunku chorób metabolicznych. Oczywiście musi być hospitalizowany w tym celu. Musimy jeszcze wykonać w miarę pilnie diagnostykę w kierunku chorób genetycznych i tu klops. Na termin z NFZ trzeba czekać do kwietnia. Prywatnie już nie podołamy. Te badania są zbyt drogie na nasze możliwości.
Wkurzam się. Cholernie się wkurzam. 500 zł na dziecko? Nie tędy powinna zmierzać polityka prorodzinna. Wolałabym, aby moje dziecko miało dostęp do darmowej rehabilitacji, do darmowego leczenia, darmowej edukacji. Niby to wszystko mamy zapewnione. Piszę "niby", bo to śmiech na sali. Wizyty specjalistyczne odbywamy prywatnie. Rehabilitacja tak samo. Terminy NFZ powalają.  Zbieramy na turnus, ale nie wiem, czy damy radę. W jakim kraju przyszło nam żyć? Czy naprawdę trzeba być geniuszem, żeby zrozumieć, że lepiej szybko diagnozować choroby, zapobiegać ich rozwojowi, niż później "utrzymywać' chorego obywatela?
Mam dzisiaj żal do rządzących, do systemu, do - odważę się napisać -  oszołomów politycznych. Tak! Kiedy patrzę, co wyprawiają, mam wrażenie, że każdy, kto "startuje" do polityki, powinien przechodzić przymusowe badania psychiatryczne. Wieczne kłótnie, robienie sobie na złość, bo tu nie chodzi o to, aby coś zmienić na lepsze, tylko o to, by zrobić to inaczej  niż poprzednicy. Wszystko pod płaszczykiem pseudo starań o dobro narodu. Wstyd mi też za ten naród. Wybrał większością na swoich reprezentantów ludzi, którzy są pośmiewiskiem na całej arenie politycznej Europy. Totalny regres. A miało być tak pięknie...
Co robić mają tacy jak my? Ludzie, którzy chcą zapewnić swojemu dziecku w miarę samodzielne życie w przyszłości. Gdzie szukać pomocy? Przede wszystkim - gdzie szukać sił, aby stawić czoła kolejnym przeciwnościom? Czasami właśnie tych sił już kompletnie brakuje, gdy okazuje się, że system, szumnie nazywane "Państwo" wypina się do nas czterema literami.
Moja babcia mawiała, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Nie wiem, czy ta maksyma ma rację bytu dzisiaj, kiedy jestem rozgoryczona, kiedy scena polityczna nie ma nic wspólnego z dobrem obywateli, kiedy łez brakuje. Wtedy parafrazuję tę złotą myśl i mówię, że co nas nie zabije, to...nas powoli wykończy. Podświadomie chcę jednak wierzyć, że nie tak łatwo ze mną, z nami. Dlaczego? Bo wierzę. Nie, nie w to, że będzie lepiej w Polsce. Tu straciłam nadzieję, Wierzę w moje dzieci, w to, co nas łączy i jeśli sił mi starczy, jutro się podniosę, pozbieram i chwycę kolejnego byka za rogi. Piszę "jutro", bo dzisiaj mnie jednak dopadła niemoc.