niedziela, 23 października 2016

Inteligencja



Inteligencja to taka moc, która pozwala nam analizować, uczyć się, a przede wszystkim wykorzystywać nabytą wiedzę w życiu. Inteligencja wiąże się z rozumowaniem, wyciąganiem wniosków, przesłanek. Umożliwia także argumentowanie. Typów inteligencji jest kilka. Nie będę ich tutaj opisywać (ciekawskich  odsyłam do Howarda Gardnera). Zauważyłam jednak, że typy inteligentne są...niebezpieczne.

Nie babram się w polityce. To bagno. Szkoda butów ubłocić, a nerwów zszargać. Dostrzegam natomiast pewną zależność z racji tego, że uwielbiam analizować ludzkie zachowania. Historia udowodniła już, że przywódcy lubią otaczać się ludźmi niezbyt rozgarniętymi. Takimi, których łatwo zmanipulować. Głupimi łatwiej się steruje. Popadają w skrajny fanatyzm i wielbią swojego wodza bez dozy najmniejszej refleksji. Jeśli natomiast pojawi się u nich cień myślenia, szybko odsuwają go na bok, w imię suwerenności i maniakalnego uwielbienia. Podobny mechanizm wykorzystują sekty. Guru to świętość. Robi pranie mózgu i wpędza w poczucie winy, gdy przebłysk rozumu rozjaśni twarz.

Popatrzmy na politykę przez pryzmat historii. Mieliśmy już takich szaleńców, którzy wmawiali innym, że tylko ich prawda jest prawdziwa i jedyna. Nie brudzili sobie rąk. Mieli od tego ludzi. Ich idee doprowadzały do kataklizmów, kryzysów, nawet ludobójstwa, a mimo tego szerzył się fanatyzm wyznawców. Obecna scena polityczna w kraju zaczyna przypominać mi jarmark odpustowy. Barwne postacie, głośni krzykacze, skrajne poglądy, absurd goniący absurd. Patrzę na poczet teraźniejszych ministrów. Gros z nich to przypadkowi ludzie, którzy nie posiadają kompletnie wiedzy dotyczącej swego resortu. Bywają również podejrzane typy rodem z oddziału psychiatrii. Patrzę na postać prezydenta. Człowieka bez wyrazu. Czekającego na znak od wielkiego prezesa, aby móc przemówić. Człowieka, którego pozornie nienaganne maniery, dopracowana mowa ciała i wyraźna dykcja są tak obślizgłe i wyreżyserowane, że robi się niedobrze. To wszystko dzieje się na oczach innych obywateli. Niestety, bardzo duża część z nich zachowuje się jak w transie. Mam skojarzenie z taką zabawką, którą widuje się czasem w samochodach. Piesek kiwający głową, Potakujący. Tak zachowują się fanatycy. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że afera goniąca aferę, bzdurne ustawy, uchwały to tak naprawdę zasłona dymna. Odwracanie uwagi od spraw ważnych, którymi...nikt się nie zajmuje. Dochodzi tylko do kłótni między nami, fali protestów, poróżniania nas, szarych ludzi. Ogłupiania. Socjotechniki - level master. I po co? Wielki wódz po cichutku obserwuje, pociąga za sznurki swoich marionetek i czeka. Przerażające.

To nieco z innej beczki. Praca w korporacji. Nieco ambiwalentne uczucia. Niby marzysz o niej, a jednak... Rozmawiam ze znajomymi, którzy dostąpili tego zaszczytu (?) zatrudnienia. Obserwuję ich. Mam wrażenie, że zautomatyzowali myślenie. Stop! Wróć! Jakie myślenie? Zamiast niego jest  powszechna sloganizacja. Ludzie stali się trybikami wielkiej machiny pracującej dla wspólnego dobra. Borze wysoki, brzmi znajomo? Socrealizm się kłania. Zapędziłam się w ocenie? Pewnie tak, ale ja znam tych ludzi. Brakuje mi w nich indywidualizmu. Na myśl przychodzi kopiec mrówek. Wszystkie mrówki wykonują podobne czynności. Wszystkie dążą do dobra ogółu. Nikt się za bardzo nie różni od nikogo. Do tego... narcyzm. Jak to możliwe? Też trudno mi to zrozumieć. Rozmawiając z elementem korpo, mam wrażenie, że słyszę tylko konkretne czasowniki: mieć, musieć, oczekiwać, spełniać. Brakuje mi natomiast jednego: BYĆ. Teraz to ja pojechałam sloganem? No cóż, próbuję się wczuć. Dochodzimy właśnie do meritum. Inteligentny młody człowiek. Z korporacji ludzi 50+ nie znam żadnych. Właśnie, inteligentny? Dywagowałabym. Tak, tak, to przecież w moim stylu. Inteligencja nieodłącznie kojarzy mi się jednak z indywidualnym podejściem do człowieka, problemu, zagadnienia. Tutaj tego nie ma. W zamian kolejna zasłona dymna w postaci samochodu, pieniędzy, mieszkania lub domu i... dziwnych priorytetów. Dziwnych oczywiście dla mnie. Oblałam test. Nie nadaję się do korpo.

Pójdźmy krok dalej. Normalna praca. Co to znaczy? Nie będę tutaj pisać o self employed, bo nie mam kompletnie o tym pojęcia. Nie moja bajka. Przyjrzyjmy się przeciętnemu iksińskiemu. Jeśli pracuje w miejscu, gdzie jest przyjazna atmosfera, to ma skubaniec szczęście. Jeśli trafił przeciwnie, to teraz zależy, jak się odnajdzie. Będzie grupa dziobaków, grupa udająca obojętność (nikt tak naprawdę nie jest obojętny) i grupa z własnym zdaniem. Ta ostatnia najbardziej się naraża. Dziobaki zachowują się obrzydliwie. Ślepo wypełniają polecenia, są politycznie poprawni, przytakują, dostają awanse, gratyfikacje, bla, bla, bla. Obojętni zaciskają zęby. Zazwyczaj mają za dużo do stracenia. Robią swoje, ale nie będą nikomu wchodzić... do gabinetu ;) Indywidualiści mają odwagę. Dziobaki nazywają ich głupcami. Obojętni patrzą z podziwem. Też chcieliby powiedzieć, co myślą. I co z tą inteligencją w tym przypadku? Grupa pierwsza myśli (hahha), że jest mądra. Liczy na profity, które w końcu faktycznie dostaje. Ich oślizgłość jest obrzydliwa. Dwie pozostałe grupy wykazują zdolności rozumowania. Często wybitne.

Inteligencja. Uczmy dzieci myśleć. Samodzielnie. S A M O D Z I E L N I E. Niech nie powielają schematów. Niech nie głoszą powszechnych sloganów. Świat zautomatyzowany dąży tak naprawdę do samozagłady. Do nicości. Polityka jest tylko polityką, ale obywatel musi myśleć sam. Korporacja? Ok, zależy, jakie masz priorytety. Tylko błagam, myśl. To nie boli. Każdy z nas został wyposażony w pewien pakiet startowy. Warunek jest jeden - należy w niego inwestować. Rozwijać go. Niech ewoluuje. Niech człowiek będzie człowiekiem, a ludzkość nie pozbywa się indywidualnych jednostek. Indywidualizm nie powoduje, że jesteśmy dziwni. Sprawia natomiast to, że świat bywa barwny. Nie pstrokaty, ale kolorowy z cudownymi pastelami. Niebezpieczeństwa wynikają z głupoty. Na koniec parafrazując Różewicza:
Kochani ludzie
Myślcie
Dobrze
bo nie zmartwychwstaniemy
Naprawdę
Pomrzemy
Głupi

sobota, 22 października 2016

Gatunki matek



Człowiek (?) multifunkcyjny, z ogromną podzielnością uwagi, pamięcią słonia, siłą lwa, sercem na dłoni. To tak w wielkim skrócie definicja osobnika zwanego matką. Matki kojarzą się z ciepłem, bezpieczeństwem, ramionami, w których chowa się cały świat zwany dzieckiem. Reklamy pokazują nam stwora, który nie ma prawa chorować, bo, jak głosi slogan,  mamy nie biorą wolnego. W tychże reklamach mama to także opiekunka domowego ogniska, tudzież kuchni, w której powinna (!) uśmiechnięta spędzać czas wolny. Pod choinkę prawdziwa mama chce oczywiście dostać odkurzacz, zmywarkę, kuchenkę lub garnki, bo przecież to jest szczyt marzeń prawdziwej kobiecości. Nikt jednak nie mówi głośno o drugiej stronie medalu, alter ego matek, kiedy to matka matce... Nie, nie człowiekiem. Matka matce wilkiem.

Westalka
Gatunek wybitnie zapatrzony w domowe ognisko. Nie wyobraża sobie nawet, że mogłaby mieć plany na życie nie do końca związane z rodziną. Rodzina i ona to jedno. Każda kobieta, która łączy życie zawodowe z wychowywaniem dzieci i męża, jawi się jej jako ktoś niegodny miana matki.  Współczuje biednym dziatkom, które muszą szybko uczyć się samodzielności. Żałuje zmizerniałego męża tej kobiety (oby nie za bardzo!), bo biedak sam sobie zupę do talerza nalewa. Sprząta, gotuje, robi zakupy i do głowy by jej nie przyszło, że ktoś inny również może to robić.

Bizneswoman
Szczególny gatunek. Dzieci i mąż są dodatkiem w jej życiu. To nic, że nie pamięta, kiedy tak na dobrą sprawę poświęciła im jakieś minuty swego cennego czasu. Ze współczuciem i politowaniem kiwa głową patrząc na te kobiety z wózkami, wycierające usmarkane nosy, bawiące się klockami. Od czego są nianie? Kobieta biznesu nie marnuje czasu. Czas. Czas. Czas. Taki puls ma płynąca w jej żyłach krew. Ten typ matki nie wyobraża sobie trzymania w dłoni małej rączki lepkiej od soku albo łakoci. Rodzina ma być idealna, nieskazitelna, co by się ładnie prezentowała w wywiadach i na zdjęciach. Mucha nie siada.

Supermanka
Ja, tylko ja i jeszcze raz ja! - naczelne hasło tego typu matki. Najlepiej wszystko wie. Zawsze ma rację. Jeśli jej nie ma, patrz punkt pierwszy - i tak ma rację. Mąż nie może nakarmić dziecka, bo ona inaczej trzyma łyżeczkę. Zmiana pieluchy to też wyższa filozofia. Przecież te rzepy zapina się dokładnie na ten element obrazka, a nie milimetr dalej. Poza tym ogarnia dom, pracę, fitness, biega i z zażenowaniem patrzy na inne matki. Jak one mogły doprowadzić się do takiego stanu! No żeby tak się zapuścić! Co za babsztyle! Nic dziwnego, że to na jej widok ślinią się mężowie tamtych. Pfff, nawet chłopa nie potrafią sobie wychować. Nie, ona wcale nie kokietuje. Przecież sama w sobie jest super i naj. Klękajcie narody. Znaczy się... wszyscy.

Licytatorka
Gatunek bywa groźny. Zauważa się coraz większą jego ekspansję. Jej dziecko siedziało, gdy skończyło 3 miesiące, a właściwie dwa, bo wcześniej usłyszała, ze czyjeś miało trzy. Odpieluchowała półrocznego bobasa. Co tam odpieluchowała! Przecież maluch w tym wieku już jadł sztućcami! Niemożliwe? Jak nie, jak tak. Ma nadinteligentne dziecko z IQ powyżej... Nie pamięta dokładnie, ale NA PEWNO większym niż mają inne dzieci. Na roczek zafundowała córeczce intensywne zajęcia z baletu, a syn w tym wieku to już dawno uprawiał szermierkę. Hmmmm? A może to była jazda konna? Może. Zależy, co było wtedy modne. Licytatorka nie powstrzyma się od niczego. Co tam za słaby kręgosłup niemowlaka. Jaki słaby? Jej dzieci nie są słabe. Twoje jeszcze nie siedzi? Nie mówi po angielsku? No wiesz! Zaniedbałaś wszystko. To Twoja wina! Bo jej dziecko w tym wieku...


Opis powyższych czterech gatunków matek to tylko karykaturalny zarys. Prawdziwa analiza poszczególnych osobników objętościowo mogłaby liczyć na pracę naukową. Nie byłoby wtedy wcale zabawnie. Myślę, że z socjologicznego punktu widzenia, taka praca mogłaby przynieść wiele refleksji. W który gatunek się wpisujesz? Odpowiedz sobie samej. Pomyśl też właśnie o tym, jak traktujesz inne matki. A ja? Hmmm, we mnie jest bardzo dużo z trzech pierwszych gatunków. Taki misz masz różnych cech. Miałam zapędy, że tylko ja potrafię najlepiej. Było też we mnie dużo poczucia winy, gdy wróciłam do pracy zostawiając w domu małe i do tego niepełnosprawne dziecko. Zdarzało się też, że jest mi przykro, bo moja rodzina nie tworzy idealnego obrazka lansowanego w mediach. Do wszystkiego musiałam dorosnąć. Jako matka, ale przede wszystkim jako kobieta. Nigdy nie byłam licytatorką, ale co by tak różowo nie malować, to w myślach bardzo często chciałam, aby moje dzieci były w czymś lepsze, szybsze itp. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Dopiero akceptacja niedoskonałości sprawiła, że tak naprawdę żadne licytacje nie są ważne. Priorytety...

Matka niedoskonała








Ja.

wtorek, 18 października 2016

***



Rozmawiałam wczoraj z kimś przez chwilę. Dosłownie minuta, najwyżej dwie. W biegu. Dzisiejszy wpis to efekt refleksji tamtej wymiany słów. Czasem wystarczy kilka wyrazów, by zawrzeć w nich wszystko.

Żyliśmy jak Ty, on i ona. Normalnie. Przeciętny Kowalski czy Nowak. Pisząc "przeciętny" mam na myśli ludzi, którzy pracują, raz w roku wyjadą na tygodniowe wakacje nad Bałtykiem, zbiorą na wyremontowanie mieszkania albo kupią sobie coś ekstra. Tak było z nami. Bez ekstrawagancji, a jednak było wszystko, co miało być. Marzenia. Marzenia były realne. Takie bardziej w stylu wyznaczania celów. Realizowane na bieżąco, w systematycznie rozłożonym czasie. Nie odmawialiśmy  sobie niczego. Niczego, co uznaliśmy za potrzebne, bo nikt tu nie mówi o szaleństwach.

J. miał przyjść na świat. Już wtedy uznawało się to jako cud. CUD. Postanowiliśmy wyremontować mieszkanie. Tak na tip top. Miało być ładnie, komfortowo w naszym wydaniu, bo komfort, przypominam, jest też pojęciem względnym. K. cały remont zrobił sam. Nawet starą elektrykę aluminiową zamienił na porządne kable. Grzebał się tygodniami po pracy. Udało się. Ściany pachniały świeżością. Podłogi lśniły. Odłożyliśmy na większy samochód. Miał być większy, wygodniejszy, no i oczywiście młodszy, bo nasz dawno pełnoletni czasem odmawiał współpracy. Nie zdążyliśmy z samochodem i w sumie dobrze. Po przedwczesnych narodzinach J. okazało się, że potrzebujemy natychmiast naszych oszczędności. Już. Zaraz. Gdy tylko naszego synka wypisano z intensywnej terapii, rozpoczęliśmy rehabilitację. Od razu było widać, że mały tego potrzebuje, że coś jest nie tak. Bieganie po lekarzach. Diagnoza. Załamanie. Nie tylko rąk. Pękł kruchy lód, po którym stąpaliśmy. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że przyjdzie wpaść do lodowatej wody, bo kra też nie jest dana na zawsze. Kolejna diagnoza, tym razem starszego dziecka. Szok. Niedowierzanie. Wyścig z czasem. Lodowaty prysznic? Nie. Podtapianie.

Zdarza się, że jest mi wstyd. Wstyd, bo proszę o pomoc. Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji. Zawsze na wszystko pracowałam. Owszem, niektóre cele były rozciągnięte w czasie, trzeba było na nie uzbierać, ale oczekiwanie dodawało kolorytu i smaku. Teraz nie mogę czekać. Moje dzieci nie mogą. Czasami mam wrażenie, że jestem uczestnikiem wyścigu. Jeśli tylko się zatrzymam, nie dam rady ruszyć dalej. Ściskanie w płucach (sercu?) jest tak silne, że brakuje oddechu. Nie lubię żebrać. Nienawidzę tego. Jest mi niedobrze. K. pracuje tak ciężko, jak nigdy dotąd nie pracował. My się prawie nie widujemy. Nie rozmawiamy. Nie ma na to siły. Dopasowujemy wizyty, rehabilitacje, szpitale do naszego życia. Raczej odwrotnie. Życie próbujemy dopasować do tego, co powyżej.

1 %, apele, fundacje, sprzedawanie prywatności za cenę kilku złotych. To jest żebranie. Uwłaczające godności żebranie. Litość, kiwanie głowami, ukradkowe spojrzenia, ciche szepty. Widzę. Słyszę. Chowanie dumy do kieszeni. Da się? Tak, tylko wtedy już nie spojrzysz w oczy...sobie. Właściwie unikasz spoglądania w oczy komukolwiek. Tak jest łatwiej. Zacisnąć zęby, zrobić kilka wdechów i trwać.

Nie oceniaj. Nie mów mi, że inni mają gorzej. Nie jestem głupia. Wiem. Powiem Ci coś jednak: w tej chwili nie obchodzą mnie inni. Dzisiaj egoistycznie interesuję się moimi dziećmi. Taka ze mnie małpa, a co! J. musi być sprawny. Obaj muszą żyć. Są moim powietrzem. Nie da się istnieć bez powietrza. Gdy słyszę, że przecież nasz dom wygląda normalnie, rzygać mi się chce. Przepraszam, zwracać mi się chce. Twoimi słowami. Jak ma wyglądać? No cóż, po kątach nie gromadzimy butelek, nikt nie chodzi z papierochem w ustach, nikt się nad nikim nie znęca. Jest czysto, jeśli zdążę posprzątać. Jeśli nie, to w miarę. Czasem rośnie przez tydzień prasterta (czytaj: sterta ubrań do prasowania), a czasem rośnie wszystko w gardle. Bo wiesz, nasze życie było zwyczajne. Wiedliśmy je bez fajerwerków. Po swojemu. Tamtego już nie ma. Jest za to inny wymiar bytu. Złośliwie nazywam go czasem "niebytem".

Co by Ci tu jeszcze powiedzieć? Mam marzenia. Nie mówię o nich głośno. Moje dzieci mają marzenia. M. planuje. Nie chcę go rozczarowywać i uświadamiać, że plany są g*wno warte. A może jemu się uda? Boję się. Strach jest elementem mojego dnia. Strach i wyczekiwanie. Nasłuchuję. Nawet nocą. Często pochylam się nad głowami śpiących dzieci. Poprawiam kołdry. Wyłapuję oddechy. Dotykam po cichu ich snów. Sama potrzebuję snu. Mało sypiam. Urywane minuty. Wybudzane chwile. Oprzytomnienia w półśnie. Jawa na krawędzi.

Wiesz, zabiorę kiedyś dzieci... Nie, nie powiem. Poczekam, może się uda. Może.

O co Cię mogę prosić? Mów głośno. Patrz śmiało. Nie zarażam. Postaraj się nie oceniać po tym, co widzisz, bo widzisz tylko to, co na wierzchu. Nie komentuj. Zapytaj. Odpowiem. Lub nie, bo może słów zabraknie. A! Nie rozmieniaj swego życia na drobne. Ciesz się nim. Łap motyle. Tylko pamiętaj, aby nie zabijać wszystkich gąsienic. Ucz się od Małego Księcia. Szanuj. To, co masz, zdrowie, życie. Siebie. Uwierz, nie chciałbyś stracić szacunku do siebie. Szukaj zwierciadeł. Patrz sobie w oczy. Z dumą.

Trzymam za ciebie kciuki.

niedziela, 16 października 2016

Karuzela


Stała na środku tego czegoś, co nazywają wesołym miasteczkiem. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy było wesołe, czy nie. Na pewno ciekawe. Zjawiskowe na swój sposób. Z jednej strony gabinet luster, krzywych zwierciadeł, z drugiej jaskinia grozy, z innej kolejka bez zahamowań.

Stała na środku. Stare zabezpieczenia już dawno nie spełniały swojej roli. Atrapa na potrzeby zasad. Mimo tego ustawiała się do niej kolejka. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że bilety darmowe nie obowiązywały. Tutaj płaciło się słoną cenę. Bez wydawania reszty, bo nikt nie rozmienia życia na drobne.

Chętni zajmowali miejsca. Czasami rozgrywali bitwę na łokcie o to, które krzesełko będzie ich. Och, jak my to dobrze znamy! Kiedy wydawało się, że zaraz ruszy, nagle wpadał jakiś spóźnialski. Ku morderczym spojrzeniom pozostałych. Ku ogromnej uciesze własnej. Biedak, nie wiedział, że na wstępie wiele stracił. Jazda polegała na przemieszczaniu się góra - dół przy jednoczesnym wirowaniu. Taniec derwisza się nie umywa. Niektórzy krzyczeli z zachwytu, inni kurczowo trzymali się zabezpieczenia z zimnego metalu. Przymykali oczy. Byli też tacy, którym robiło się niedobrze. Mdłości, zawroty głowy, ściśnięty żołądek. Pamiętasz to, prawda?

Góra - dół. Dół - góra. Wirowanie na krawędzi. Przekraczanie granicy pomiędzy jawą a snem. Skrzypienie brawurowej konstrukcji. Tandetna muzyka lunaparku. Będę rzygać. O nie, przepraszam bardzo, mówi się "wymiotować". Ą, ę na potrzeby chwili. Wolałabym "zwracać". Tylko nikt nie przyjmuje.Towar przymierzony równa się towarowi użytemu. Życie przeżywane równa się zarzynanemu. Nie ma zwrotów z racji napsutej krwi. Wymiana też nie wchodzi w grę. Gra trwa. To nic, że nie warta świeczki. Płomień liże otwarte rany. Karuzela się toczy. Znaczy się kręci. Na zakręcie też.

Koniec przejażdżki. Serce wali jak oszalałe. Mózg eksploduje milionem wrażeń. Zdarzeń. Wróć! Nie wracaj! Stój! Idź! Biegnij! Żyj.

Stoi na środku. Skrzypi złowieszczo przy podmuchach wiatru.  Kusi zabawą, a tak naprawdę jest upiorna. Rodem z miasteczka Twin Peaks. Pamiętasz? Podwójna rzeczywistość. Góra - dół. Dół - góra. Co pomiędzy? Zawieszenie. Unoszenie. Wznoszenie. Opadanie. Powiek. Rąk. Gniewu. Bezsilności. Nic nie zależy od nikogo. Siła. Grawitacja. Lewitacja.

Karuzela. Wsiadasz? Za dużego wyboru nie masz. Żeton już oddany. Trzymaj się. Zawsze trzymaj. Trzymaj. Tylko. Aż.


piątek, 14 października 2016

Kiedy się dziwić przestanę...



"Kiedy się dziwić przestanę Będzie po mnie" - to fragment jednego z tekstów Jonasza Kofty. Miłośniczką jego wierszy i piosenek jestem od lat. Od kilku dni powtarzam sobie w głowie jak mantrę te dwa wersy. Są pozytywne. W szerokim zakresie pojmowania tego, co pozytywne. Dziwić się. Być zaskakiwanym. Jak zwał, tak zwał, lubię się dziwić.

Nie mam za wiele czasu tylko dla siebie. Najczęściej wykonuję kilka czynności jednocześnie. Nie wyskoczę z koleżanką na kawę, herbatę, czy na cokolwiek. Jedyny czas, gdy mogę pozwolić sobie choćby na tzw. babskie gadanie, to przerwa w szkole, o ile oczywiście nie ma dyżuru (co też rzadko się zdarza). Mimo bycia introwertykiem, lubię obserwować ludzi. Patrzeć, oglądać, słuchać. Czasami mam wrażenie, że życie to takie reality show. Dosłownie. Przedstawienie. Trochę zalatuje Szekspirem, wiecie "Świat jest teatrem, aktorami ludzie". Lubię być widzem z dobrym miejscem.

Obserwuję zatem. Ludzi przypadkowych i tych mniej przypadkowych. Na ławce, w sklepie, podczas spaceru, w sieci. Słucham urwanych rozmów. Od czasu do czasu przejrzę czyjś profil na facebooku. Tak, przyznaję się do tego otwarcie. Z fragmentów układam puzzle, historie, bajki,... dziwię się. Nie chcę, by było po mnie.

Co mnie dziwi? Ty, on, ona i oni też. Nie, to nie tylko zaimki.

Ty. I Ty często też. Lubisz oceniać. Widać to w przelotnym spojrzeniu. Taksowaniu wzrokiem. Nie musisz nic mówić, chociaż najczęściej i tak to robisz. Zdarza się, że ukrywasz to w podtekstach. Widzisz, albo robisz to niezbyt inteligentnie i dajesz się szybko przejrzeć, albo wprost przeciwnie - jesteś genialnie inteligentnym człowiekiem i chodzi Ci właśnie o to, by podtekst dotarł do odbiorcy. No wiesz, Ty wiesz, on wie. Oboje spotkacie się lub nie w jednym punkcie myślenia. Dziwi mnie to. Ludzie tak bardzo lubią utrudniać sobie życie. Na własne żądanie, zawołanie, spojrzenie, na...słowo. Kiedy się dziwić przestanę...

On. Jest bystry lub nie. To czytacz umysłu albo bierny odtwarzacz. Czytacz jest kreatywny. Rozmowa z nim staje się przyjemnością, rześką gimnastyką umysłu, nawet mimo odmiennych poglądów. Odtwarzacz denerwuje schematami i brakiem samodzielności w myśleniu. Powtarza zasłyszane slogany, hasła. Łatwo nim manipulować na wielu płaszczyznach. Przyparty do muru nie umie znaleźć argumentu. Nie wie nawet, co to jest. Wolę typ pierwszy. Ma inteligentne spojrzenie. Typ drugi w spojrzeniu ukrywa...fanatyzm. Obaj groźni. Z kompletnie odmiennych powodów. Dziwi mnie to, że oni nigdy nie spotkają się w jednym punkcie, mimo że ich drogi przecinają się wiele razy. Kiedy się dziwić przestanę...

Ona. Bywa wariatką. Jak ja lubię szaleńców! Porywa się z motyką na słońce i najlepsze jest to, że czasem się jej udaje. Siłaczka. Aktorka w roli głównej w swoim przedstawieniu. Inna ona jest bierna. Nie chce jej się nawet rozsuwać zasłon rano. Popada w depresję. Życie okazało się dla niej gorzką pigułką. Trzecia ona to idealistka. Świat jest piękny. Och! Ach! Ludzie cudowni! Pigułka optymizmu zażywana rano działa cuda. Dziwi mnie to, że wszystkie one to często ta sama osoba. Kiedy się dziwić przestanę...

Oni. Są wszędzie. Trzymają się za ręce lub walczą rękoma. Patrzą sobie w oczy. Miłośnie lub morderczo. Rzucają słowa. W twarz. Na wiatr. W serce. Ich rozmowy tworzą szum. Szum, którego do czasu do czasu słucham. Tam dwa zdania, tam mniej, a tam więcej. Lubię słuchać. Dźwięki, gesty, spojrzenia. Czasem to wszystko przemyka pod ścianą jak cień, a czasem rozpycha się łokciami. Do przodu. Do przodu! DO PRZODU! Niektórzy są wyblakli jak na starych zdjęciach. Miewają blade tęczówki. Inni wyraziści. Soczyste kolory, kontrasty. Jeszcze inni pstrokaci jak z taniego kabaretu. Dziwi mnie to, że wszyscy są ludźmi. Że wszyscy jesteśmy ludźmi. Kiedy się dziwić przestanę...

Obserwuję. Słucham. Myślę. Dziwię się. Kiedyś zapisywałam ciekawe zasłyszane zdania. Miałam mnóstwo małych karteczek. Teraz mam mnóstwo myśli. Jeszcze więcej zdziwień. W jednej chwili mieszają się różne historie, spotykają różne osoby. W ciągu lat budują się relacje między ludźmi, w ciągu kilku sekund ci sami ludzie potrafią je zburzyć i zniszczyć. Inni z kolei w jednej chwili stają się człowiekiem. Co to znaczy? Ty wiesz. Ty też. On. Ona. Oni. A ja? Ja,... cóż, "Kiedy się dziwić przestanę Będzie po mnie", więc pozwól mi od czasu do czasu być zdziwionym obserwatorem. Później na swojej pięciolinii wymaluję nuty o różnych wartościach emocji. Może zdarzy się, że będziesz krzyżykiem i podniesiesz odrobinkę tonację albo bemolem i opadnę. Czasem to będzie forte, a czasem piano. Ważne jest to, że w efekcie powstaje cały czas moja kompozycja zwana życiem. Kiedyś, dawno temu, uczyłam się podstaw gry na pianinie. Wiesz, co pamiętam?  Zdziwienie. Nie zawsze wychodzi tak, jakby się chciało. Najczęściej kończy się improwizacją, ale... miłość do muzyki pozostaje. Do życia tym bardziej. Podziw.

Kiedy się dziwić przestanę...


niedziela, 9 października 2016

Szkolenia - wolne miejsca!



Nie nadaję się do udziału w szkoleniach coachingowych, o czym już zresztą wcześniej pisałam. Okazuje się bowiem, że za szybko przejrzałam technikę trenera i bezczelnie wytknęłam błędy jego założeń. W efekcie poprosił mnie, bym już na kolejnych częściach warsztatów się nie pojawiała, bo... Cytat: "Pani to wszystko rozumie, podarujmy czas innym. Kiedy pani jest, oni nie mają szans dojrzeć". Spławiono mnie. Tak, tak, to też przejrzałam. Niewygodnych interlokutorów się eliminuje. Ale! Doceniam, że zrobiono to w bardzo dyplomatyczny sposób. Brawo! Trochę jednak żałuję. Miałam znakomitą zabawę intelektualną w ściganiu się na myśli. Wymiana zdań też była przednia. Podejrzewam tylko, że podobne odczucia były jednostronne, czyli tak czułam ja, coach niekoniecznie.

Szczerze powiedziawszy, to widzę ogromną niszę na rynku, jeśli chodzi o podobne pranie mózgu. Nie wiem, czy ludzie tak lubią dawać sobie wciskać różne rzeczy, czy tego potrzebują, a może faktycznie ktoś musi im pomagać w odkrywaniu własnej siły, wskazywaniu kierunku i takie tam podobne dyrdymały. Nie mam nic do szkoleń. Są potrzebne. Sama z nich bardzo często korzystam. Kto pracuje w szkole, wie, o czym mówię. Lubię się uczyć, poszerzać horyzonty, rozwijać się i nie stać w miejscu. Drażni mnie tylko nagła moda na techniki perswazji, sięganie do trików z pogranicza psychologii i socjotechniki. Niezbyt to przypada mi do gustu. Chwilami mam wrażenie, że traktuje się człowieka tak, jakby sam nie umiał myśleć. Słownictwo o działaniu podprogowym, próba kierowania myślami. Nie dla mnie. Moje myśli są nieuczesane, nie do wygładzenia, nie do prowadzenia na postronku. Prawdopodobnie też mój negatywny stosunek do tak prowadzonych warsztatów oraz szkoleń wynika  z faktu, że ja znam wyżej wymienione techniki i wiem, czego się po nich spodziewać. Element zaskoczenia nie istnieje. Efektu "wow" nie ma, Ameryki nie odkryję.

Do tej pory nie znalazłam chętnego do założenia spółki z ograniczoną odpowiedzialnością za słowa. Mój Poradnik (Bezradnik) codziennie rozrasta się o kolejne rozdziały. Interes wydawniczy jednak uwiądł. Ilość egzemplarzy ograniczona, a właściwie żadna, zmusza mnie zatem do szukania innego pomysłu na siebie. Skoro znalazłam niszę... Myślę nad cyklem szkoleń dla spragnionych... myślenia. Od razu na wstępie uprzedzam, czasami może boleć. Zwłaszcza uświadomienie sobie rzeczy trudnych. Nie gwarantuję znieczulenia, zresztą NFZ też, więc warto przygotować się na zaciskanie zębów, a już na pewno przygryzanie języka. Tematyka szkoleń? Do wyboru, do koloru. Nie, no dobra, z kolorami przesadziłam, ale fajnie brzmi. Proponuję:

Jak żyć i nie zwariować?
Szkolenie przeznaczone dla osób na krawędzi równowagi emocjonalnej, tudzież pomieszania zmysłów. Problematyka bardzo aktualna, zważywszy na to, co funduje nam codziennie arena polityczna. Po odbyciu cyklu warsztatów powinieneś umieć odróżniać ziarno od plew, złoto od g*wna itp. Gwarantuję także możliwość spotkania z innymi szaleńcami oraz wymianę doświadczeń, co zaowocuje na pewno trochę błazenadą, a finalnie tumiwisizmem.

Jak nie dać sobie zrobić papki z mózgu?*
Gwiazdka przy tytule szkolenia oznacza, że nie jest ono przeznaczone dla wszystkich. Niestety, ale skorzystać mogą tylko ci, którzy mózg posiadają. Wiem, wiem, może być kłopot z zebraniem grupy. Jeśli jednak należysz do wybrańców, spodziewaj się po warsztatach nauki samodzielnego myślenia. Będzie to ciężka praca, pot, krew i łzy. Efekt natomiast przejdzie najśmielsze oczekiwania. Przestaniesz oglądać telewizję, sam nauczysz się oceniać rzeczywistość i nie pozwolisz, by pseudosocrealistyczne hasła wżerały Ci się w myśli. Będziesz zabierał głos nawet wtedy, gdy nie będzie to pożądane. Bardzo często zyskasz wielu wrogów, przyjaciele się odwrócą. Słowa będą wyprzedzały myśli, urządzą z nimi wyścig, a zwycięzca będzie jeden - Ty. Przegrany też oczywiście jeden. Tak, brawo! Chodzi o Ciebie.

Jak przetrwać?
Jeśli myślisz, że to survival, to nie do końca jesteś w błędzie. Szkolenie przeznaczone dla tych, którzy nie radzą sobie z fizycznymi aspektami codzienności. Adepci mogą spodziewać się lekcji księgowości swoich budżetów. Udowodnię Ci, że wcale nie zarabiasz mało. Ty nie umiesz racjonalnie wydawać! Po szkoleniu okaże się, że wiele rzeczy jest Ci niepotrzebne, jeść też nie musisz za wiele. Dodatkowym bonusem będzie zatem dieta, której efekty przejdą najśmielsze oczekiwania. Odzyskasz harmonię pomiędzy popytem a podażą swojego jestestwa. Zaznaczam jednak, że nie każdy chętny jest w stanie szkolenie ukończyć. Na tych, którym się uda, czeka order z ziemniaka oraz gratulacje od mistrza, czyli mnie.

Jak zaplanować dzień?
Tracisz za dużo czasu? Nie umiesz układać harmonogramu swoich zajęć? To szkolenie jest dla Ciebie wymarzone. W krótkim czasie (!) przekażę Ci podstawy logistyki. Nauczysz się, że sztuka planowania to podstawa. Jako efekt końcowy zauważysz, jak łatwo można wpisać w grafik dwudziestoczterogodzinnej doby dwadzieścia pięć godzin różnych zajęć. Naprawdę! Niemożliwe? E tam, gadanie. Spróbuj. Ryzykujesz co najwyżej stratę czasu, ale do tego jesteś przecież przyzwyczajony.

Jak podążać za pasją?
Cykl warsztatów dla idealistów i marzycieli. Jeśli jesteś twardo stąpającym po ziemi racjonalistą, możesz się rozczarować. Od razu zastrzegam - kosztów nie zwracam! Jeśli jednak z jakiegoś powodu potrzebujesz podążania w szarym świecie za choćby najmniejszym kolorem, to właśnie jest szkolenie dla Ciebie. Mogę pokazać Ci tęczę tam, gdzie ołowiane niebo. Mogę pozwolić Ci dotknąć strun, które wygrywają sens. Mogę także zagrać dźwięki, jakich do tej pory nie słyszałeś. Warunek jest tylko taki: otwarte oczy i uszy oraz wyciągnięte dłonie. Niewidomi i głusi absolutnie nie są dyskryminowani. Oni więcej "widzą" i "słyszą".

Jak się porozumiewać?
Umiejętności interpersonalne dzisiaj to podstawa. Szkolenie skierowane do każdego, kto ma problem z wyrażaniem siebie. Nie, nie jestem alfą i omegą w tej tematyce, ale znam wiele trików ułatwiających życie. Po cyklu warsztatów będziesz odczytywał spojrzenia, mowę ciała, a słowa... Cóż, za słowa nie biorę odpowiedzialności.

Tak wygląda wstępny folder moich szkoleń. Tematyka może zostać jednak dopasowana indywidualnie do potrzeb grupy, a nawet jednostki. Gwarantuję nieprofesjonalny profesjonalizm. Nie będę Ci wmawiać, że sam wiesz wszystko, bo to g*wno prawda. Ja też nie wiem wszystkiego. Ba! Częściej nawet nie wiem, niż wiem. Nie obiecuję medytacji, jogi i innych technik relaksacyjnych. Jeśli żyjesz, to wiesz, że nie tak łatwo. Cennik? Elastyczny. Dopasowany do możliwości lub nie klienta. Gwarancja konkurencyjności: nikt nie będzie Ci nadskakiwał, przytakiwał, właził w cztery litery. Więcej informacji można uzyskać obserwując życie. Do zobaczenia!


piątek, 7 października 2016

Wyjątkowość



Dzisiaj opowiem wam o miejscu innym niż te, które przeciętny człowiek widuje codziennie. Miejscu, w którym nie liczy się wieczna pogoń nie wiadomo za czym, wyścig szczurów nie istnieje, ale za to jest radość. Wszechobecna. Wszechmocna.

J. ma opinię Poradni Psychologiczno - Pedagogicznej, a w niej  decyzję o konieczności zajęć wczesnego wspomagania rozwoju. Są to dwie godziny tygodniowo - integracja sensoryczna i rehabilitacja ruchowa. Wwr J. realizuje w Zespole Szkół Specjalnych. Miejsce wybrałam z pełną świadomością. Wiem, że pracują tam ludzie bez zbędnych uprzedzeń, otwarci na drugą osobę. Ludzie, którzy w swoim życiu zawodowym mieli do czynienia z mnóstwem niesprawiedliwości, takiej zwykłej - życiowej, a jednocześnie stykają się z ogromem radości, uśmiechu i szczęścia.

Gdy J. ma zajęcia, przeważnie czekam pod drzwiami. W tamtym roku było to nie do pomyślenia. Trzeba było z nim zostawać, aby nie płakał. Teraz obudziła się w nim większa ciekawość życia. Dokładniej obserwuje. Świadomie doznaje. Jeszcze więcej rozumie. Wie, że siedzę na ławce za drzwiami i po zajęciach go przytulę, zabiorę do domu.

Siedzę na ławce. Mam godzinę, by uporządkować myśli. Poobserwować. Uwielbiam obserwować ludzi. Ich zachowania. Czasami mimowolnie podsłuchuję. Wiem, wiem, nieładnie, oj, nieładnie. Tylko że... Z urwanych strzępków zasłyszanych rozmów buduję sobie obrazy spotkanych (nie)przypadkiem osób. Lubię to robić. Zdarza się, że tworzę później w głowie wymyślone historie, piszę bajki na potrzeby swoich chwil i ukojenie różnego rodzaju bólu. Autoterapia. Jak zwał, tak zwał, ważne, że lżej się żyje.

Szkoła dla dzieci wyjątkowych. Już na pierwszy rzut oka widać tę wyjątkowość. W rysach twarzy, rozbieganych spojrzeniach, roześmianych oczach. Radość jest tak naturalna jak oddychanie. Jest przerwa. Dziewczynka z małogłowiem nieporadnie biegnie przywitać się z woźną. Przytula ją. Dwóch chłopców, jeden widoczny ZD, drugi na wózku, przybijają sobie w korytarzu "piątki". Inny chłopiec nie mówi, zaaparatowany, więc jakieś dźwięki do niego docierają. Miga w stronę nauczycielki na dyżurze. Ona odpowiada uśmiechem i wykonuje jakiś gest. Nie rozumiem ich, nie znam języka migowego. Przyznaję, że czuję się z tym źle. Chciałabym...podsłuchać. Dziewczynki siedzące blisko mnie rozmawiają o zawodach sportowych w szkole. Cieszą się z nich. Widzę, jak do toalety opiekunka  przyprowadza troje dzieci. Siedzi z dwojgiem na korytarzu, gdy jedno jest w środku Słyszę rozmowę. Chłopiec mówi, że lubi zadania domowe. Zawsze odrabia je z nim mama. On lubi ten czas. Drugi chwali się, że zna już wszystkie litery (ma na oko z 10 lat) i czyta sylabami. Kobieta chwali go, klepie po ramieniu, dodaje, że teraz to już pójdzie z górki.  Dzwonek. Dzieci wracają małymi grupkami do klas. Jeden z chłopców kieruje się w stronę drzwi. Łapie za klamkę. Woźna jest szybsza. Śmieją się razem, podobno chłopiec wycina taki numer codziennie. Jak sam twierdzi,... kocha wolność. Co by nie było, nie zawsze jest tak pięknie. Od czasu do czasu na korytarzu słychać słowa, od których uszy więdną. Nikt nie krzyczy. Dyżurująca nauczycielka wskazuje na bluzgającego i pokazuje palec na ustach. On kiwa głową na znak, że rozumie i też przykłada palec do ust. "Ciiii" - widocznie taka umowa. Za chwilę ktoś szarpie się z innym kimś. Wkracza dorosły. Rozdziela. Sadza na dwóch odległych od siebie ławkach. Delikwenci spoglądają wrogo na siebie, a po kilku minutach zapominają, dlaczego się bili i bawią się razem resorakami.

Ktoś zapyta, co tam takiego wyjątkowego? Nie wiem. Trudno to nawet nazwać. Atmosfera jest inna. Inna niż niż taka, jaką znamy z codziennego życia. Tam nikt z nikim się nie ściga. Uczniowie osiągają to, do czego są zdolni. Kątem oka obserwuję rodziców, którzy przyprowadzają dzieci. Wielu z nich to na pewno wychowankowie podobnych szkół, z pogranicza upośledzenia umysłowego, a nawet z nim. Przychodzą też ci z popularnie zwanej normy intelektualnej, tacy jak Ty, czy ja. Przyprowadzają dzieci, popychają na wózku, przynoszą na rękach. Na ich twarzach maluje się radość. Dają buziaki mówiąc "Do zobaczenia". Oczy śmieją się do dzieci wyrażając miłość. Bezwarunkową. Akceptacja. Chyba o to w tym wszystkim chodzi. Akceptacja daje szczęście. Działa w każdą stronę. Akceptacja siebie. Akceptacja swoich ograniczeń. Akceptacja swego dziecka, które nie służy do zaspokajania ambicji i oczekiwań rodzica. Dziecka, które trzeba wspierać, bardzo często wszechstronnie, aby mogło sobie poradzić w życiu tak bardzo, jak tylko będzie w stanie.

Przypomniałam sobie wiersz Jana Twardowskiego "Do moich uczniów". Jeden cytat jest wyjątkowy: "Bez was świeczki gasną i nie ma żyć  dla kogo".

Dla tych, którzy nie znają całego wiersza, przytaczam poniżej.

Do moich uczniów

ksiądz Jan Twardowski

Uczniowie moi, uczenniczki drogie,
ze szkół dla umysłowo niedorozwiniętych,
com wam uczył lat kilka, stracił nerwy swoje,
i wam niechaj poświęcę kilka wspomnień świetych.

Jurku, z buzią otwartą, dorosły głuptasie-
gdzie się teraz podziewasz, w jakim obcym tłumie -
czy ci znów dokuczają na pauzie i w klasie -
i kto twe smutne oczy nareszcie zrozumie.

Janko Kosiarska z rączkami sztywnymi,
z noskiem co się tak uparł, że został króciutki -
za oknem wiatr czerwcowy z pannami ładnymi -
a tobie kto daruje choć uśmiech malutki.

Pamiętasz tamta lekcję, gdym o niebie mówi,
te łzy co w okularach na religii stają -
właśnie o robotnikach myślałem z winnicy,
co wołali na dworze - nikt nas nie chce nająć.

Janku bez nogi prawej, z duszą pod rzęsami -
grubasku i jąkało - osowiały, niemy -
Zosiu coś wcześnie zmarła, aby nóżki krzywe
szybko okryć żałobnym cieniem chryzantemy.

Wojtku wiecznie płaczący i ty coś po sznurze
drapał się, by mi ukraść parasol, łobuzie -
Pawełku z wodą w głowie i ty niewdzięczniku
coś mi żaby położył na szkolnym dzienniku.

Czekam na was, najdrożsi, z każdą pierwszą gwiazdką -
ze srebrem betlejemskim co w pudełkach świeci -
z barankiem wielkanocnym. - Bez was świeczki gasną -
i nie ma żyć dla kogo.
Ten od głupich dzieci. 

poniedziałek, 3 października 2016

Hipokryzja



Przeprowadzono dzisiaj na mnie atak. Słowny. A nie dalej niż wczoraj szukałam kogoś do założenia spółki z ograniczoną odpowiedzialnością za... słowa. I co? Nikt się nie zgłosił, ktoś mój pomysł skradł, a na domiar złego spróbował zastosować wykładnię "kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie" i mnie się dostało. Bardzo dziękuję. Serio. Przynajmniej uświadomiłam sobie, że mieczy u mnie dostatek. Na cięte riposty zawsze mnie stać. Nadal reaguję emocjami na trudne tematy i czasami "muszę, bo się uduszę". Nie jest zatem ze mną tak źle. Żyję. Czuję. Myślę.

Ktoś zarzucił mi hipokryzję, bo popieram kobiety broniące swoich praw, a jestem mamą nieuleczalnie chorych dzieci, w tym jednego z niepełnosprawnością. W pierwszej chwili poczułam się, jakby mi ktoś w mordę, za przeproszeniem, dał. Potrzebowałam kilku sekund, aby pojąć, czy to czasem nie żart. Nie. Mój inteligentny interlokutor płci żeńskiej wyglądał chorobliwie poważnie. Poważnie? Przyznam się, bez bicia, w środku obudziła się we mnie furia. To było poważne. Zawrzałam. Oczywiście padły słowa, które błyskawicznie stały się wytworem emocji. Po wyrzuceniu  ich z siebie w sposób bezpośredni, aczkolwiek bardzo grzeczny (starałam się!), poczułam niesamowite katharsis. Mam tę moc!

Drogi czytaczu moich myśli, dzieci to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Kocham je bezwarunkowo. Nigdy nie żałowałam, że są. Tak, do Twojej wiadomości, umiem im spojrzeć w twarz i powiedzieć teraz, czy też za parę lat, że popieram czarny protest. Nie popieram aborcji dla własnego widzimisię. Powtarzam do znudzenia, że w sytuacjach skrajnych każdy musi mieć prawo wyboru. Dzisiaj całkowity zakaz aborcji. Jutro in vitro. Pojutrze antykoncepcji. W niedalekiej przyszłości może konkubinatów? Gradacja "pomysłów" przeraża. Wiesz, co mnie jeszcze przeraża? Że są tacy, którzy dają się nabrać. Są ludzie, którym można wcisnąć każdy kit zasłaniając się odniesieniami do wiary.

Przez moją tablicę na facebooku przewijają się co jakiś czas udostępniane memy znajomych, którzy są obrońcami życia ponad wszystko. Co widzę? Malutkie dziecko w łonie matki, do którego zbliżają się wielkie nożyce. Za chwilę inny maluszek krzyczy "Mamo, nie!". Matko, córko i wszyscy synowie razem wzięci, toż to demagogia w czystej postaci! Od razu mam konotacje z hasłami socrealistycznymi. Wtedy też robiono ludziom z mózgu siano. Dzisiaj różnica polega na tym, takie moje wrażenie, że niektórzy z tym sianem się już rodzą.

Dziecko z wadą letalną będzie umierało w cierpieniu. To nieprawda, że każde odejdzie z tego świata w kilka godzin. Bywa, że trwa to miesiącami. W imię obrony życia funduje się maleństwu cierpienie, a rodzicom traumę. Wielki ból nie do opisania. Jeśli nie uniosą ciężaru i malucha zostawią, dostają w pakiecie wyrzuty sumienia.

Gwałt. Ten na ciele to pikuś w porównaniu z tym, co zrobiono z umysłem. Kazać urodzić dziecko pochodzące z gwałtu to  sku*wysyństwo. Sadyzm w najczystszej postaci. Zostawić? Dobre sobie. Wiem, jak wygląda życie dzieci z placówek. Uczę takie. Ciekawi mnie tylko, czy jeden z drugim, jedna z drugą, pomyśleliście o wychowankach ośrodków dla dzieci niepełnosprawnych intelektualnie. Temat gwałtu to tam tabu, a dziwnym zbiegiem okoliczności tym dziewczynkom od czasu do czasu rosną brzuchy. Nie, nie z przejedzenia. Szlag mnie trafia, gdy słyszę, jak to dwunastolatka może okazać się świetną mamą. Zgoda. Dla lalek.

Tuż za całkowitym zakazem aborcji idzie zakaz in vitro, może antykoncepcji. Widzisz drogi czytaczu, wiem, co znaczy walczyć latami o ciążę. Wiem, jak ogromne potrafi być pragnienie dziecka. Wycie w poduszkę  z bezsilności nie równa się wyciu do księżyca. Rozumiem zwolenników in vitro, bo promowana przez katolików naprotechnologia nie jest dla każdego. Wiem, co to ciąża zagrożona. Mam też pojęcie, co oznacza życie w tym kraju z dzieckiem chorym i niepełnosprawnym. Dotykam tej rzeczywistości codziennie. O czym marzę? By móc się nie martwić. By nie liczyć na pomoc osób trzecich. Myślisz, że to łatwe? Przychodzi taki moment, gdy czujesz się do tego stopnia upokorzony proszeniem, że łapiesz depresję. Nadal odczuwam niezręczność, gdy ktoś finansowo wspiera J. Bo co ja mogę? Podziękować. Są chwile, gdy rodzic dziecka niepełnosprawnego spada ze swojej drabiny. Najpierw wysyła apele do fundacji, szuka wsparcia  w dużych firmach. Później prosi osoby fizyczne: ciebie, jego, ją. To ostatnie sprawia, że czuję się jak...łach.  Taki totalny śmieć. I chociaż wiem, że to dla dobra mego dziecka, to tak mi z tym źle. Łatwiej mi, gdy ludzie już nie pytają, czego J. potrzebuje, tylko sami widzą i ewentualnie próbują zrobić miłą niespodziankę. Nie tak to jednak powinno być. Podejrzewam, że sytuacja może mnie zmusić do ostateczności, a wtedy już nie spojrzę w twarz. Sobie.

Drogi czytaczu, solidaryzuję się z kobietami. Ich prawami. Nie jestem jakąś tam zagorzałą feministką, ale wiele z ideologii feministycznej jest mi bliskie. Mamy prawo do szacunku, prawo do decydowania o swoim zdrowiu. Prawo do życia w zgodzie ze sobą. Wiara w Boga nie ma z tym nic wspólnego. Jeśli mamy postępować zgodnie z jej myślą, to przypominam - każdy z nas ma sumienie. Jedyny sąd wtedy, to ten ostateczny.



sobota, 1 października 2016

Coaching ;)



Wpadłam na pomysł. Jeśli ktoś woli wersję prawdziwą - pomysł wpadł na mnie. Mam wykształcenie humanistyczne, czyli takie pierdu pierdu w dzisiejszym świecie nastawionym na konsumpcjonizm. Ani to zbytnio dorobić, ani przetrwać w zas(r)tanej rzeczywistości. Za to w pakiecie ból istnienia, dywagacje na wszelkie tematy, w wyniku czego powstają nieuczesane myśli. Średnio, no nie? Całkiem przypadkiem trafiłam na szkolenie typu coachingowego. Motywacja, rozwój wewnętrzny, wyznaczanie celów, trening umiejętności interpersonalnych i inne tego typu bla, bla, bla. Po godzinie stwierdziłam, że coach (trener) na każdym kroku podprogowo próbuje przemycić nam główną ideę całego warsztatu - "sam wiesz wszystko". Albo źle to wszystko ugryzłam, albo jestem cholernie inteligentna i przejrzałam delikwenta, albo odwrotnie, ale nie nazwę tego po imieniu. Za szkolenie trener organizatora skasował, a mi pozostał niesmak. Do czasu, póki nie wpadłam na pomysł lub on na mnie.

Humanista to taki dziwny ktoś, kto tu trochę, tam trochę, a tam nieco więcej. Nic konkretnego. Co ja mogę powiedzieć o sobie? W pracy nauczycielka, po godzinach mama i żona, księgowy rodzinnego budżetu, opiekun, a zarazem menadżer niepełnosprawnego dziecka, paramedyk z wiedzą czasami większą od niektórych lekarzy, specjalista od spraw kryzysowych. W sferze życia totalnie osobistego - miłośniczka literatury, muzyki, ambitnego kina w domowym zaciszu, sztuki, wierszokletka codzienności. I co z tym zrobić? Pstro. Ale, ale! Przypominam. Pomysł mam, a on mnie. Postanowiłam napisać Poradnik (czytaj: Bezradnik) dla wszystkich, którzy czegoś tam w życiu chcą lub do czegoś dążą. Wszystko poparte dowodami z autopsji (jeszcze nie zwłok). Próbka moich umiejętności (ich braku jak najbardziej) poniżej.

1. Dla wszystkich na wiecznej diecie.
"Chcę stracić na wadze. ", "Muszę zrzucić zbędne kilogramy." - znasz to? Jeśli jesteś na diecie, to podobne zdania wypowiedziałeś w swoim życiu pierdyliard razy. Efekt? Co najwyżej jojo. Mam dla Ciebie rozwiązanie. Zacznij się martwić, ale tak na poważnie. No wiesz, na całego. Nie farmazony na temat koloru ścian, połamanego paznokcia albo fryzjerskiego cięcia. Martw się czymś tak bardzo, aż przestaniesz jeść. Do przetrwania potrzebna Ci będzie tylko kawa. Dużo kawy. O! Od czasu do czasu możesz rozpieścić podniebienie suchą bułką. Gwarantuję efekty. Poważnie! W skrajnych sytuacjach zmartwienia tracisz cztery kilogramy w cztery dni. Obecnie moja waga zeszła do kilogramów pięćdziesięciu. Rewelacja! Rozmiar S, jak kto woli 36 i dorabianie w pospiechu dziurek w pasku. Aby efekt był długotrwały, nie odstawiaj zmartwień na półkę. Muszą Ci towarzyszyć krok w krok. Martwisz się tym? Super! Jesteś więc na dobrej drodze.

2. Dla tych, którym plany nie wyszły.
Nie planuj długoterminowo. Jak to? Tak to! Przestań myśleć, co będzie za miesiąc, rok itd. Przestań zastanawiać się, czy coś z tego wyjdzie. Tak, wyjdą - włosy z rozpaczy, jak planom się nie uda. Jeśli już koniecznie musisz, wyznaczaj cele co najwyżej tygodniowe. Czarno to widzisz? Brawo! Gdy widzisz coś czarno, a przydarzy Ci się coś jasnego, będziesz w siódmym niebie. Docenisz chwilę i krzykniesz "Trwaj!". Wiesz, życie to taki komik, który zgrywa się, jak planujesz. Wtedy Ty roześmiej mu się w twarz i powiedz: Spier*alaj, nie ze mną te numery zwane planami. Gwarantuję, że spokornieje(sz).

3. Dla kobiet (i nie tylko), które nie mają się w co ubrać.
Znowu nie masz się w co ubrać? Nie ubieraj się wcale. Uzyskasz element zaskoczenia i efekt "wow". No dobra, żartowałam, to teraz poważnie. Idź na zakupy z myślą, że uzupełnisz garderobę. Idź i wróć z zestawem ubranek dziecięcych, spodniami dla dorastającego chłopaka, jakąś bluzą. No ale jak? Normalnie. Przetrząsając wieszaki z ubraniami dla siebie, zacznij myśleć, czego potrzebują dzieci. Szybko Ci przejdzie. Zmienisz asortyment. Zanim znowu powiesz, że nie masz się w co ubrać, zastanowisz się dwa(naście?) razy. Nie podziałało? Trudno, jesteś wyjątkowo opornym egzemplarzem. Proponuję zatem wrócić do pomysłu numer jeden, który miał być żartem, ale okazuje się dla niektórych jedynym rozwiązaniem.

4. Dla tych, którzy nie popełniają błędów, bo tak myślą.
Nie myślicie. Dobra, dobra, proszę mi się tu nie obrażać. Przechodziłam tę fazę. Nazywa się wyparciem. Z biegiem czasu dojrzejecie, że przyznawanie się do błędu jest w porządku. Ba! Można nawet smakować się w poznawaniu nowej rzeczywistości. Jeśli jednak jesteś zatwardziałym macho, który pozjadał wszystkie rozumy, spójrz w lustro. Kogo tak naprawdę widzisz? Twardziela? Mądralę? Nie. Człowieka. Errare humanum est. Co mogę Ci zagwarantować? Gdy raz powiesz do siebie, że się myliłeś/-aś, będzie o wiele łatwiej znieść wszystko. Zachowasz twarz, a wtedy spojrzenie w lustro okaże się takie naturalne. W lustro i w oczy. Nie tylko sobie.

5. Dla śpiących na ziarnku grochu.
To nie takie? Tamto beznadziejne? On żałosny? Ona też? Przestań księżniczkować. Czego tak naprawdę szukasz? Twoja wizja nieco bardzo, bardzo nieco różni się od tej, jaką może przynieść życie. Nie, nie oznacza to, że masz cieszyć się vanitas vanitatum. Chodzi bardziej o to, by szukać diamentów w zwykłych piaskowcach, bo one tam są. Znajdź je. Odkurz, pogłaszcz, wygładź krawędzie i ciesz się niezmierzonym bogactwem. Gwarancja? Oczywiście. Życie na wyciągnięcie dwóch dłoni. Mało? Ok, w porządku, jeszcze coś. Spójrz w tę drugą parę oczu. Wiesz, co zobaczysz? Królowa jest tylko jedna. Król też.

Czytając powyższe, stwierdzam z dumą w głosie: Poradnik (Bezradnik) zapowiada się całkiem nieźle lub całkiem źle. Pozostaję zatem idealistką, a nawet pseudooptymistką i próbuję sobie wmówić, że to będzie COŚ. Jeśli podoba Ci się próbka mego (anty)dzieła, oznacza to, że jednak znalazłam pomysł na siebie. Bravo ja! Zrobię karierę lub też nie. Każda wersja mnie uszczęśliwi. Jakże by inaczej! Nie traćmy więc czasu, zabieram się do pisania reszty, a właściwie życia do przeżycia. Polecam! (nie)Do kupienia na www... Wróć! Nie "na", a "w"! (nie)Do kupienia w życiu. Przed użyciem zapoznaj się z ulotką lub poproś o informację. Kogo? Cholera, o tym nie pomyślałam.