poniedziałek, 3 października 2016

Hipokryzja



Przeprowadzono dzisiaj na mnie atak. Słowny. A nie dalej niż wczoraj szukałam kogoś do założenia spółki z ograniczoną odpowiedzialnością za... słowa. I co? Nikt się nie zgłosił, ktoś mój pomysł skradł, a na domiar złego spróbował zastosować wykładnię "kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie" i mnie się dostało. Bardzo dziękuję. Serio. Przynajmniej uświadomiłam sobie, że mieczy u mnie dostatek. Na cięte riposty zawsze mnie stać. Nadal reaguję emocjami na trudne tematy i czasami "muszę, bo się uduszę". Nie jest zatem ze mną tak źle. Żyję. Czuję. Myślę.

Ktoś zarzucił mi hipokryzję, bo popieram kobiety broniące swoich praw, a jestem mamą nieuleczalnie chorych dzieci, w tym jednego z niepełnosprawnością. W pierwszej chwili poczułam się, jakby mi ktoś w mordę, za przeproszeniem, dał. Potrzebowałam kilku sekund, aby pojąć, czy to czasem nie żart. Nie. Mój inteligentny interlokutor płci żeńskiej wyglądał chorobliwie poważnie. Poważnie? Przyznam się, bez bicia, w środku obudziła się we mnie furia. To było poważne. Zawrzałam. Oczywiście padły słowa, które błyskawicznie stały się wytworem emocji. Po wyrzuceniu  ich z siebie w sposób bezpośredni, aczkolwiek bardzo grzeczny (starałam się!), poczułam niesamowite katharsis. Mam tę moc!

Drogi czytaczu moich myśli, dzieci to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Kocham je bezwarunkowo. Nigdy nie żałowałam, że są. Tak, do Twojej wiadomości, umiem im spojrzeć w twarz i powiedzieć teraz, czy też za parę lat, że popieram czarny protest. Nie popieram aborcji dla własnego widzimisię. Powtarzam do znudzenia, że w sytuacjach skrajnych każdy musi mieć prawo wyboru. Dzisiaj całkowity zakaz aborcji. Jutro in vitro. Pojutrze antykoncepcji. W niedalekiej przyszłości może konkubinatów? Gradacja "pomysłów" przeraża. Wiesz, co mnie jeszcze przeraża? Że są tacy, którzy dają się nabrać. Są ludzie, którym można wcisnąć każdy kit zasłaniając się odniesieniami do wiary.

Przez moją tablicę na facebooku przewijają się co jakiś czas udostępniane memy znajomych, którzy są obrońcami życia ponad wszystko. Co widzę? Malutkie dziecko w łonie matki, do którego zbliżają się wielkie nożyce. Za chwilę inny maluszek krzyczy "Mamo, nie!". Matko, córko i wszyscy synowie razem wzięci, toż to demagogia w czystej postaci! Od razu mam konotacje z hasłami socrealistycznymi. Wtedy też robiono ludziom z mózgu siano. Dzisiaj różnica polega na tym, takie moje wrażenie, że niektórzy z tym sianem się już rodzą.

Dziecko z wadą letalną będzie umierało w cierpieniu. To nieprawda, że każde odejdzie z tego świata w kilka godzin. Bywa, że trwa to miesiącami. W imię obrony życia funduje się maleństwu cierpienie, a rodzicom traumę. Wielki ból nie do opisania. Jeśli nie uniosą ciężaru i malucha zostawią, dostają w pakiecie wyrzuty sumienia.

Gwałt. Ten na ciele to pikuś w porównaniu z tym, co zrobiono z umysłem. Kazać urodzić dziecko pochodzące z gwałtu to  sku*wysyństwo. Sadyzm w najczystszej postaci. Zostawić? Dobre sobie. Wiem, jak wygląda życie dzieci z placówek. Uczę takie. Ciekawi mnie tylko, czy jeden z drugim, jedna z drugą, pomyśleliście o wychowankach ośrodków dla dzieci niepełnosprawnych intelektualnie. Temat gwałtu to tam tabu, a dziwnym zbiegiem okoliczności tym dziewczynkom od czasu do czasu rosną brzuchy. Nie, nie z przejedzenia. Szlag mnie trafia, gdy słyszę, jak to dwunastolatka może okazać się świetną mamą. Zgoda. Dla lalek.

Tuż za całkowitym zakazem aborcji idzie zakaz in vitro, może antykoncepcji. Widzisz drogi czytaczu, wiem, co znaczy walczyć latami o ciążę. Wiem, jak ogromne potrafi być pragnienie dziecka. Wycie w poduszkę  z bezsilności nie równa się wyciu do księżyca. Rozumiem zwolenników in vitro, bo promowana przez katolików naprotechnologia nie jest dla każdego. Wiem, co to ciąża zagrożona. Mam też pojęcie, co oznacza życie w tym kraju z dzieckiem chorym i niepełnosprawnym. Dotykam tej rzeczywistości codziennie. O czym marzę? By móc się nie martwić. By nie liczyć na pomoc osób trzecich. Myślisz, że to łatwe? Przychodzi taki moment, gdy czujesz się do tego stopnia upokorzony proszeniem, że łapiesz depresję. Nadal odczuwam niezręczność, gdy ktoś finansowo wspiera J. Bo co ja mogę? Podziękować. Są chwile, gdy rodzic dziecka niepełnosprawnego spada ze swojej drabiny. Najpierw wysyła apele do fundacji, szuka wsparcia  w dużych firmach. Później prosi osoby fizyczne: ciebie, jego, ją. To ostatnie sprawia, że czuję się jak...łach.  Taki totalny śmieć. I chociaż wiem, że to dla dobra mego dziecka, to tak mi z tym źle. Łatwiej mi, gdy ludzie już nie pytają, czego J. potrzebuje, tylko sami widzą i ewentualnie próbują zrobić miłą niespodziankę. Nie tak to jednak powinno być. Podejrzewam, że sytuacja może mnie zmusić do ostateczności, a wtedy już nie spojrzę w twarz. Sobie.

Drogi czytaczu, solidaryzuję się z kobietami. Ich prawami. Nie jestem jakąś tam zagorzałą feministką, ale wiele z ideologii feministycznej jest mi bliskie. Mamy prawo do szacunku, prawo do decydowania o swoim zdrowiu. Prawo do życia w zgodzie ze sobą. Wiara w Boga nie ma z tym nic wspólnego. Jeśli mamy postępować zgodnie z jej myślą, to przypominam - każdy z nas ma sumienie. Jedyny sąd wtedy, to ten ostateczny.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz