sobota, 31 grudnia 2016

***



Dawno nie pisałam. Niemoc słowna mnie dopadła niczym grypa. Nagle okazało się, że słowa są nie do opisania i odpuściłam.

Za progiem czeka rok 2017. Zwyczajowo ludzie składają obietnice, postanowienia. Czasami przyziemne, trywialne, czasami odwrotnie. Nie chcę być gołosłowna (ach, znowu te słowa) i nie będzie żadnych obietnic. Poza tym, co mogę sobie postanowić?

U drzwi kolejnego roku mamy też takie zapędy, aby podsumowywać ten mijający. Snujemy refleksje, staramy się wyciągać wnioski. Czasami zastanawiamy się, co by było, gdyby... W gdybaniu jesteśmy mistrzami. Też tak mam. W konsekwencji pojawiają się kolejne nieprzespane noce i bezsensowna frustracja. Nie będę zatem rozpamiętywać.

Nie bez powodu hucznie obchodzi się koniec roku i jeszcze huczniej wchodzi w nowy. Symbolika przekraczania pewnej linii jest bardzo wyraźna. Oddzielamy to, co było, od tego, co ma nastąpić. Kolejna tabula rasa, kolejna szansa. Nadanie temu wydarzeniu wagi w postaci chociażby świętowania ma aspekt psychologiczny. Bywa, że sama proponuję czasem swoim wychowankom, że od teraz zaczynamy od nowa, przekreślam to, co było, zapominam o tym, co złe. Zaczynamy od nowa z nowymi szansami. Bywa, że namacalnie robię czarną grubą linię markerem w zeszycie lub na kartce. To symboliczny początek.

Właściwie celowo nie chcę początków. Nie będę zatem niczego oddzielać. Czasami mam tak, że chciałabym... się zatrzymać. Móc na chwilę stanąć. Zatrzymać czas. Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam...

Nie będzie postanowień, ale mam marzenia. Takie, wiecie, do spełniania, może niekoniecznie spełnienia. Chciałabym znaleźć czas. Trochę więcej czasu. Jak Proust poszukać tego straconego albo odnaleźć ten schowany w innym wymiarze. Co bym zrobiła z czasem? Słodkie NIC. Totalnie NIC. Właśnie po to mi on. Chciałabym jeszcze odpocząć. Taki normalny urlop, wystarczyłoby kilka dni. Do tej pory czas wolny wykorzystujemy na lekarzy, turnus, ćwiczenia, badania. Przydałyby się wakacje. Zwyczajne w sposób dla nas niezwyczajny. Patrzylibyśmy w niebo i układali z chmur obrazy. Kiedyś mój mąż obiecał mi, że zabierze mnie w góry, których nigdy nie widziałam. Jeszcze się nie udało. Niech zatem takie "uda się" się stanie. Nie musi w tym roku, ale niech stanie się kiedyś. Marzę jeszcze o słońcu. Zawsze. Mimo ciężkich i szarych chmur nad głową. Mimo smutnych jezior w oczach. O słońcu, w cieple którego można się ogrzewać. Tylko że... taki mamy klimat.

Piszę z doskoku. Nieregularnie. Zdarzają się momenty, kiedy słowa nie potrafią wyrazić tego, co chce się powiedzieć. Język uwiązł w gardle kilka razy. Ludzie. Ludzie są dobrzy. Mają w sobie mnóstwo ciepła. Mnóstwo empatii i niosą dobro. Takie ludzkie, życzliwe. Były takie chwile w tym roku. Wbrew pozorom to był dobry rok. Przełomowy.

Życzę Wam wszystkim miłości. Od tego należałoby zacząć. Miłości do siebie nawzajem, do drugiej osoby, do dzieci, do tego, co wokół. Miłość cierpliwa jest, łaskawa... Życzę też wiary. W co? Jedni odnajdą ją w Stwórcy, inni w ludziach i świecie, ale przede wszystkim - wierzcie w siebie. Niezależnie od kryzysów, porażek, miejcie determinację i odnajdujcie spokój wewnętrzny.

Do napisania w przyszłym roku.

sobota, 17 grudnia 2016

***


    Trudno być obojętnym, gdy na oczach wszystkich rozgrywa się dramat. Dreszcz przerażenia, niedowierzanie, że w XXI wieku tak można. Że w czasach, gdy wolność i demokracja powinny być wartościami nadrzędnymi, z premedytacją, śmiejąc się w twarz, depcze się je. 
    Być apolitycznym się nie da. W momencie, kiedy polityka z brudnymi, ubłoconymi butami, nie pytając o pozwolenie, włazi w moje życie prywatne i zagraża mojej wolności osobistej, moim interesom jako obywatela, nie można udawać, że się nie widzi. Bardzo często podkreślałam, że nie sympatyzuję z żadną partią, ugrupowaniem itp. Teraz jednak powiem stanowczo, że moja antypatia do obecnej większości w rządzie rośnie z dnia na dzień. 
    Przy okazji 11 listopada pisałam, jak martwi mnie to, że historia lubi zataczać koło. Zasmucona byłam opiniami niektórych moich uczniów, którzy przesiąknięci hasłami typowo nacjonalistycznymi, byli dumni z głoszenia ich. Paralelizm dostrzeganej sytuacji przerażał mnie wtedy. Przypomniałam sobie totalitaryzm, faszyzm, nazizm. Ludzie ludziom zgotowali ten los. 
    Z każdym dniem upewniam się coraz bardziej, że historia naprawdę lubi się powtarzać. Nie wyciągamy nauki z błędów, jakie ludzkość popełniła. Bezczelnie prowokujemy. Zapominamy o zwykłym człowieczeństwie w imię chorego i wybujałego ego. Boję się. Martwię. O to, co zastaniemy jutro i w jakim świecie przyjdzie nam żyć.
    (...) i pod drzwiami staną, i nocą kolbami w drzwi załomocą - (...) . Nie musieli stawać pod drzwiami. Po cichu, pod płaszczem nocy, przepychali większość chorych ustaw. Niemym świadkiem mógł być tylko księżyc przyczajony za oknem zdradziecko. Gdyby było można, pewnie i księżyc zostałby wyproszony z nieba. No bo jak to, niebem rządzić nie będą? To księżyca ukraść nie można?
    Jakiś czas temu mieliśmy już małego człowieczka, który pociągnął za sobą innych, a w konsekwencji życie straciły miliony. Mały człowiek z chorymi ambicjami, artysta od siedmiu boleści ze swoją sztuką przez małe "s". Udowodnił, że z pozoru malutki lodowiec, pod taflą może kryć olbrzyma. Do dziś historycy, socjolodzy i specjaliści od psychologii zastanawiają się, jak to możliwe, że ktoś taki zrobił pranie mózgu innym. Jak to możliwe? A jak możliwe jest to, co się obecnie dzieje u nas? Zastanawia mnie, czy elektorat, który przepchnął obecny rząd, zdaje sobie sprawę z konsekwencji, jakie rodzą się na naszych oczach? Czy nadal ślepo idą w zaparte niczym owce w swoim obłędnym pędzie? 
    Głupimi rządzi się łatwiej. To zdanie jak bumerang wraca w moich myślach. Najpierw nas na siebie napuszczają tworząc kontrowersyjne projekty, jak te chociażby z ustawą antyaborcyjną. Skaczemy sobie do gardeł nie widząc, że tak naprawdę to tylko przykrywka. Podobnie rzecz ma się z mydleniem oczu  500+. Niedawno w dyskusji, jaka się wywiązała przy okazji innego tematu, ktoś słusznie zauważył, że 500+ tak naprawdę kosztuje 700-. Zacietrzewiamy się, kłócimy, obrzucamy błotem, a w tym czasie rozgrywa się tragifarsa, w której nasza rola zaczyna przypominać marionetkę pociąganą za sznurki. 
    Ludzie, co się z Wami dzieje? Dlaczego pozwalamy, by ktoś indoktrynował nam moralność, zasady i sposób postrzegania rzeczywistości? Jestem przerażona nowym kanonem lektur. Przerażona i przekonana, że bardzo szybko zrodzimy wtórnych analfabetów, którzy o samodzielnym myśleniu nie będą mieli pojęcia. Przecież o to chodzi, no nie? Z podstawy programowej znikają treści związane z ewolucją, darwinizmem. Współczesne średniowiecze w wersji hard. Pozostają tajne komplety. Hmmm, to też już było, prawda?
    Wolność. Zawsze powtarzam, że wolność jest podstawowym prawem każdego człowieka. Wolność z zachowaniem szacunku do drugiej osoby. Z chęcią nawiązywania dialogu i szukania wspólnych rozwiązań. Teraz nie ma dialogu. Totalitarny bełkot w postaci indoktrynacji każdej sfery życia. Powolutku. Cicho. Jak kot na czterech łapach. Skrada się z ironicznym uśmieszkiem. Zaatakuje w najmniej oczekiwanym momencie, ale najpierw nakarmi naiwnych mruczeniem, obiecankami, głaskaniem pokornych. Wszystko do czasu. 
    Umówiłam się z kimś przypadkowo, że za cztery lata zabiorę głos na temat tego, co się dzieje. Słyszę ciągle Ale dajmy szansę i wiecie, ja się boję, że tę szansę dajemy czemuś o wiele potężniejszemu i groźniejszemu, niż nam się wydaje. Obawiam się, że ta szansa pozbawi nas większych...szans. 

wtorek, 13 grudnia 2016

Z serii listów z nieznanym adresem



Piszę do Ciebie ten list, chociaż podchodzę do tego bardzo sceptycznie. Czasy, kiedy wierzyłam, minęły prawdopodobnie bezpowrotnie. Jednak piszę. Może nie wszystko stracone?

Doszłam do takiego etapu w życiu, kiedy do pewnych spraw podchodzi się bardzo refleksyjnie. Do tego zrobiłam się sentymentalna. Wspominam. Rozpamiętuję. Przywołuję drobnostki. Właściwie nie wiadomo, komu to potrzebne i dlaczego tak robię. Wyciągam stare albumy. Gładzę fotografie, które mają duszę. To nie to samo, co setki zdjęć przesuwane palcem w smartfonie. Sepia, czerń i biel, pierwsze kolory. Śmieszne ubrania lat 80. Twarze, które pamiętam.

Jakie były Święta w moim rodzinnym domu? Ciepłe nie tylko od buchającego żarem pieca kaflowego w pokoju babci. To był czas, gdy zjeżdżała się rodzina z odległych krańców, by w tym miejscu zasiąść przy stole. Babcia z pieczołowitą starannością wyciągała przechowywany na tę okazję obrus. Brakowało w domu krzeseł i taboretów, więc znoszono ze strychu drewnianą ławkę, którą ścielono kocem. Choinka... Tani drapak, leciwy, ale wydawał się najpiękniejszy pod słońcem, gdy ustrojono go anielskim włosem. Przybijana rokrocznie do starej szafki nocnej. Do dzisiaj pamiętam bombki. Wzory. Kształty. Szklane kule, które ostrożnie wyciągałam z pudeł, by zawiesić na tandetnych gałązkach. Serce pękało, gdy coś upadło i roztrzaskało się na milion kawałków.

Czekałam na Ciebie co roku. Pisałam z młodszą siostrą listy. Marzyłam. Bajdurzyłam. Już wtedy powinnam zwątpić. Dlaczego? Zamiast wyśnionych kredek bambino dostałam jakieś woskowe mejd in czajna , którymi nie dawało się malować. Ślizgały się bezradnie po białej kartce rysując rozczarowania. Mimo wszystko tłumaczyłam Cię, bo może brakło bambino albo były za drogie, a tyle dzieci chciało przecież prezenty. Kiedyś poprosiłam o lalkę. Rzadko chciałam zabawki, ale tym razem było inaczej. Marzyła mi się taka z miękkimi rękoma, mrugającymi oczyma, z włosami, które można czesać. Pod choinką znalazłam sweter i plastikową namiastkę lalki z namalowanymi włosami. Myślisz, że byłam zła? Nie, znowu Cię usprawiedliwiałam. Przecież sweter był mi potrzebny, a lalka... Może właśnie jej nikt nie chciał? Pokochałam ją. Prezenty pachniały pomarańczami i galaretką w cukrze. Rarytasy tamtych czasów.

Wiesz, pękło coś we mnie, gdy okazało się, że Ciebie nie ma. Jesteś wymyślony. Któregoś razu zauważyłam, jak mama z ciocią podrzuca prezenty pod tę paskudną choinkę. Czar prysł, a ja poczułam się okropnie oszukana. Nikt nie przygotował mnie na tego typu rozczarowania. Żyłam utopią i marzeniami. Realizm tak bardzo mnie sponiewierał, że tamte Święta uważam za swego rodzaju dramat. Pomarańcze śmierdziały importem, gumowata galaretka stawała w gardle, a rozpakowany prezent okazał się szkaradną bluzką, której metka drapała nieprzyjemnie.

Zobacz, a jednak do Ciebie się dzisiaj odezwałam. Nie powinnam Ci już zaufać, bo dwa lata temu też nie stanąłeś na wysokości zadania. Pisałam ze starszym synem do Ciebie list. Nosiłam w sobie maleńkie życie. Pamiętasz, o co poprosił M.? Tylko o to, żeby J. urodził się o czasie i...zdrowy. I co? Lipa, nie sprostałeś niczemu. To były smutne Święta. Wigilię spędziłam słaniając się na nogach nad inkubatorem. Moje dziecko walczyło o życie, gdy gdzieś tam, w dalekim Betlejem, rodził się On.

Piszę. Rozmawiam z Tobą. Mój sponiewierany idealizm jest niepoprawny. Czasem słyszę o głupocie. W porządku. Pewnie skrajna. Wiesz, co w tym wszystkim jest najdziwniejsze? Ja Cię nadal tłumaczę. Na siłę próbuję sobie udowodnić, że każdego dnia dajesz mi swego rodzaju prezent. Może o niego nie prosiłam, ale dzięki temu doceniam każde małe szczęście. Okazuje się, że nie jesteś taki ważny. W Święta chodzi o coś innego. Spotykam wiele dobra. Namacalnie. Dotykam go. Wdycham zapach życzliwości. Wiesz, jak ona pachnie? Uśmiechem, spojrzeniem, zrozumieniem. Świat ma mnóstwo jasnych barw, których nawet depresja nie jest w stanie przytłumić.

Mój Drogi, nie proszę Cię w tym liście o nic szczególnego. Myślę, że nie masz takiej mocy sprawczej, by spełnić moje marzenia. Jeśli jednak posiadasz układy z kimś wyżej, szepnij słówko. Tylko jedna sprawa - niech Święta pachną magią ciepła zawsze. Niech te woskowe kredki rysują uśmiechy, plastikowa lalka cieszy się miłością, a paskudna bluzka z drapiącą metką stanie się krzykiem mody. Wszystko zależy przecież od tego, z której strony na to spojrzymy. Wspomnienia... Przechowuję je w bibule pamięci, żeby niczego nie zapomnieć i niczego nie zniszczyć szarpaniem się ze samą sobą.

Gdy pierwsza gwiazdka na niebie zabłyśnie  w wigilijny wieczór, będę Cię wypatrywała. Mimo wszystko. W chmurach, bo tam najczęściej chodzę. Do zobaczenia?

Twoja A.