sobota, 21 maja 2016

Droga



Wszystko na tym świecie ma swoje miejsce i czas. Nic nie dzieje się ot tak, bez powodu. Los stawia na naszej drodze ludzi, zsyła wydarzenia, które mają jakiś cel. Może nie zawsze jest on widoczny od razu, ale na pewno jest. Już starożytny Platon mawiał:

"Nic nie dzieje się przypadkowo, zawsze jest jakaś przyczyna i konieczność".

W czwartek byłam z J. u neurologa. Pani doktor bardzo kompetentna, rzeczowa. Wizyta, za którą warto zapłacić, bo badanie wnikliwe, wywiad z rodzicem również. Do tego neurolog przesympatyczna kobieta, nie owija w bawełnę, nie słodzi, nie daje złudnych nadziei, a jednocześnie przekazuje wiadomości językiem ludzkim, bez zbędnego żargonu medycznego i zawsze podkreśla, że medycyna ciągle się rozwija, pojawiają się nowe terapie, możliwości, więc nie można załamywać rąk.  Na koniec wizyty usłyszałam coś, co dodało mi skrzydeł, a jednocześnie zmusiło, siłą rzeczy, do refleksji. Pani doktor stwierdziła, że nasz synek ma ogromne szczęście, bo wychowuje się w rodzinie, która zapewnia mu maksimum stymulacji, aby pokonać niepełnosprawność, a na pewno w jakiś sposób zaakceptować to, co przyniosło mu życie. Na szybko, na gorąco, odpowiedziałam bez zbędnego zastanawiania się wtedy, że niebywałe szczęście to spłynęło na nas, bo nasze dzieci są wyjątkowe. Powiedziałam to, co akurat przyszło mi w tamtej chwili do głowy, a może nawet to, co zwyczajnie ślina na język przyniosła. Dopiero w drodze powrotnej, jadąc samochodem, doszłam do wniosku, że trafiłam w punkt. Słowa, które nagle wypowiedziałam, wypłynęły z serca.

Dzięki J. poznałam wielu fantastycznych ludzi - rodziców dzieci niepełnosprawnych. Ludzi o wielkich sercach i pięknych umysłach (tak, umysły mogą być piękne). Ci ludzie nauczyli mnie, że myśleć o życiu można w sposób piękny. Wyciągnęli do mnie rękę w chwili, gdy wydawało mi się, że świat się zawalił. Pokazali, że świat ma tyle wymiarów, na ile sami mu pozwolimy. Uświadomili mi także, że dziecko niepełnosprawne jest wyjątkowe. Stawia nam w życiu wyzwania i uczy prawdziwego człowieczeństwa. Prawdziwe człowieczeństwo z kolei  to ogromna lekcja pokory wobec losu, przeciwności, nauka szczęścia i cieszenia się z drobiazgów. Kiedy pozwolimy sobie otworzyć w naszym istnieniu inny wymiar, dostrzegamy piękno, akceptujemy inność.

Kiedyś powiedziałam, że mierzenie się z chorobą dzieci składało się u mnie z trzech etapów.  W pierwszym była to rozpacz. Ogromy żal do życia, Boga, losu. Ciągłe pytania "Dlaczego?". Był to moment załamania, czarnowidztwa, kryzys wiary, wartości itp. Po jakimś czasie przyszedł czas akceptacji, refleksyjnego pogodzenia się z losem, chociaż serce pęka. W tym momencie jestem na etapie trzecim, czyli działania. Owszem, los zesłał na nas to wszystko, ale z nami nie tak łatwo, walczymy, cieszymy się wszystkim, co pozytywne, odnajdujemy w sobie siłę i sprawiamy, że to, co z pozoru niemożliwe, staje się możliwe. Często jeszcze pojawia się etap drugi. Pewnie, że są chwile kryzysu. Zwłaszcza wtedy, gdy kontrolę przejmują demony strachu, zwątpienia, czy choćby zmęczenia. Ludzkiego zmęczenia, braku snu, stresu itp. Wszystkiego uczymy się od nowa. Zaryzykuję stwierdzenie i powiem, że dopiero teraz rozróżniamy kolory życia. Wbrew pozorom tych ciemnych jest mało. Zresztą "mało" to pojęcie względne. Ktoś mi ostatnio powiedział, że czuje się zmęczony, ale dla mnie to się korona należy. Hmmm... Nie tak to odbieram. Człowiek ma niebywałą zdolność do gloryfikacji cierpienia i smutku. Może wpisane jest to też w naszą narodowość ("Polska Mesjaszem narodów" itp.). Sądzę, że to kompletnie błędne rozumowanie. Jeśli będziemy stawiali na piedestał cierpienie, gloryfikowali je, rozwodzili się nad poświęceniem, to właśnie wtedy będziemy nieszczęśliwi. Kto powiedział, że cierpię? Kto uważa, że się  poświęcam? Nic bardziej mylnego. Dla mnie to naturalna kolej rzeczy. Odruch bezwarunkowy. Dla mnie takie postępowanie jest jak oddychanie powietrzem. Nie liczę na współczucie i litość. Nie. Oczekuję natomiast więcej akceptacji. Akceptacji tego, że ja mam inne priorytety, że moje dziecko jest niepełnosprawne, że moje dzieci zmagają się z walką o zdrowie. Nie potrzebuję żalu, bo to uczucie nic nie zmieni. Będzie mi jeszcze trudniej. Zamiast tego wyciągnij rękę i powiedz, że jesteś. Że będziesz, gdy będę chciała pogadać z 10 minut, zamienić kilka słów. Ot tak, po ludzku. Nie zapewniaj mnie, że wszystko będzie dobrze, bo nie możesz mi dać takiej gwarancji. Możesz natomiast zagwarantować, że wesprzesz mnie ciepłą myślą, modlitwą, jeśli wierzysz, czy wspólnym posiedzeniem w ciszy. To wystarczy. To dla mnie bardzo dużo. To więcej, niż możesz sobie wyobrazić.

Jestem szczęściarą. Nauczyłam się życia. Może jeszcze nie potrafię go pięknie deklamować i pewnie nigdy nie będzie mi to dane, ale na akademii zwanej "Los" nie unikam występów. Bywają nieudane. Czasem potykam się tuż przed wejściem na scenę. Czasem nawet nie daję rady wejść, ale jak już się wdrapię, to czerpię z reflektorów całe ciepło. Napawam się zapachem istnienia. Moje dzieci są moją siłą. Moim paliwem, które daje mi pęd. Dzięki nim kocham życie. Nawet wtedy, gdy napotykam kłody. Znalazłam  piękny cytat Buddy. Niech będzie on konkluzją dzisiejszych rozważań:

"Nie ma drogi do szczęścia. To szczęście jest drogą".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz