sobota, 30 lipca 2016

Kapelusz




Czy to bajka, czy nie bajka? Załóżmy, że bajka lub nie. Jak komu wygodniej. Zatem zaczynajmy.

W wielkim mieście, którego nazwa jest tak trudna, że jej nie zapiszę, na świat przyszedł malutki Okruszek. Okruszek nosił inne imię, ale rodzice rzadko go używali, wszyscy zatem przywykli do "Okruszka". Był maleńki. O wiele mniejszy niż inne dzieci. Jako niemowlę leżał spokojniutko w łóżeczku spoglądając ciemnymi oczkami. Nie machał na oślep rączkami i nóżkami. Nie domagał się uwagi. Wszyscy się dziwili, że to takie stateczne i piękne niemowlę. Dziwili do czasu. Później zaczęli szeptać, zerkać, aż przyszedł moment, że czasem pokazywali palcami.

Okruszek rósł. Sam przydomek "Okruszek" przestał do niego pasować, ale i tak każdy mówił do niego w ten sposób. Wyraźnie widać było, że jest inny od rówieśników. Jego rączki i nóżki zachowywały się tak, jakby należały do kogoś obcego. Nie chciały współpracować. Dziwnie wykręcały się w różne strony. Język i usta też nie umiały się zgrać. Okruszek nie potrafił gryźć, nie panował nad śliną, która kącikiem ust mu wyciekała, nie umiał mówić. Nie przeszkadzało to jednak jego rodzicom. Kochali go bezwarunkowo. Dla nich to było dziecko wyjątkowe. Cudowne. Wspaniałe. Każdego dnia próbowali pomóc synkowi wożąc go do kolejnych uzdrowicieli, kolejnych speców od ćwiczeń, którzy mozolnie starali się usprawniać chore ciałko.

Okruszek wydawał dźwięki, a mama i tata  świetnie je rozumieli. Dogadywał się wskazując mrugnięciem oczu symbole w magicznej księdze, którą zdobyli rodzice. Inni pukali się w czoło widząc, jak bardzo Okruszek był kochany. Jeszcze inni okazywali litość i współczucie, że tak los doświadczył rodzinę i pokusili się nawet o dobre rady. Wskazywali rodzicom miejsca dla Okruszka, w których rzekomo byłby szczęśliwy, a oni wreszcie wolni. Nie podobało się to mamie i tacie.

Okruszek rozumiał wszystko, co widział i słyszał. Owszem, był więźniem swego ciała, ale doskonale zdawał sobie sprawę z otaczającej go rzeczywistości. Często pojedyncza łza spływała mu po policzku, dokuczanie i wyśmiewanie bolało. Bolało niemal fizycznie, bo gdy w Okruszku żal ściskał serce, od razu wzmagały się przykurcze. Mama i tata cierpieli razem z nim. Któregoś dnia rodzice użyli  zaklęć dostępnych tylko ludziom wtajemniczonym. Wyczarowali magiczny kapelusz. Kapelusz wyjątkowy. Wystarczyło, by Okruszek go nałożył, a stawał się dzieckiem jak inne dzieci. Kapelusz miał szerokie rondo, które chroniło od ciekawskich spojrzeń.Był też dość głęboki i wpadał na uszy chroniąc je przy okazji od dziwnych półszeptów oraz uwag. Okruszek wkładał kapelusz na głowę, a właściwie wkładali mu go inni,  i rodzice zabierali go na spacer. Jeździł niczym książę, popychany na specjalnym wózku. Cieszył się zapachem powietrza. Lasu. Wody.

Mijały lata. Wiele zmieniło się w życiu Okruszka. Bardzo urósł i nawet głupio było zwracać się do niego tym pieszczotliwym przydomkiem. Wydoroślał. Ze świata rozumiał coraz więcej. Był mądry. Pokończył szkoły. Pokusił się o studia na różnych uczelniach. Nie zmieniło się tylko jedno - nadal był uwięziony we własnym ciele, ale kapelusz nie stracił nic na swej mocy. Wciąż pomaga mu podczas wychodzenia. Ze swojej skorupy też.

Miałam niebywały zaszczyt poznać osobiście Okruszka. Weszłam na chwilę do tej bajki. To bardzo wrażliwy i mądry człowiek. Nosi kapelusz. Raz trzyma go na kolanach. Raz ma go na głowie. Zależy. Od czego? Od ludzi. Od Was. Od Nas. Od tego, jak układa się Bajka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz