poniedziałek, 9 listopada 2015

Lukrowane macierzyństwo

Gdy kobieta zachodzi w ciążę, szuka informacji na temat ciąży, porodu, wychowania malucha. uśmiecha się do rozkosznych bobasów ze zdjęć w czasopismach rodzicielskich. Jeszcze wtedy nie wie, nie domyśla się, że ta cała lukrowa polewa macierzyństwa jest słodka, ale czasami miewa smak octu.
Jestem mamą dwóch wspaniałych chłopaków. W pierwszej ciąży czułam euforię, że będziemy mieć kogoś, za kogo będziemy odpowiedzialni. Narodziny starszego syna sprawiły, że chciało mi się latać. Niestety, zapomniałam, że nie umiem. Kłopoty przyszły, gdy młoda mama została z niemowlęciem, które ma kolkę. Nie wiedziałam, jak pomóc swemu dziecku. Wrzeszczało, płakało, a ja byłam bezradna. Zastanawiałam się, gdzie ten słodki bobasek, z którym miałam chodzić na spacerki. Spacerki to była trauma. Dosłownie. Dziecko płakało, ludzie podchodzili z dobrymi radami, a ja bujałam tym wózkiem, bujałam, aby w końcu się poddać i wrócić jak najszybciej do domu. Sytuacja unormowała się, gdy mały skończył 3 miesiące. Ja nauczyłam się jego, a on mnie. Dotarło do mnie z całą brutalnością, że macierzyństwo nie jest takie słodziutkie. Lukier przychodzi wtedy, gdy umiem odczytać, co memu dziecku dolega, gdy wiem, jak ulżyć jego cierpieniu i potrafię wywołać śmiech na jego twarzy.
Drugi syn był długo wyczekiwany. Ciąża po latach starań. Można rzec, że byłam  dojrzałą mamą. Wiedziałam już, że nie wszystko jest takie kolorowe, jak to opisują czasopisma, pokazują fotografie itp. Miałam za sobą jakieś doświadczenia i czułam się bardziej gotowa. Życie nauczyło mnie cierpliwości i dystansu. Ciąża niestety od początku była trudna.Leżenie, odpoczywanie. Synek przyszedł na świat dwa miesiące przed terminem. Takiej opcji nie zakładaliśmy, chociaż miałam świadomość zagrożenia. Czułam żal do siebie, że nie podołałam, że nawaliłam. Widziałam, jak moje dziecko walczy o życie. Maszyna oddychała za niego. Mnóstwo rurek powpinanych w małe czerwone ciałko napawało mnie grozą. Saturacja, tętno, CPAP, pompa - do dzisiaj te terminy wspominam ze strachem. Byliśmy przerażeni. Łzy? Nie wiem, ile ich wylałam. Później nie dawałam już rady płakać. Dał radę. Nasz bohater pokonał najtrudniejsze. Po powrocie do domu okazało się, że największa walka przed nami. Walczymy cały czas - o sprawność, zdrowie, normalność. Masa rehabilitacji i specjalistycznych wizyt. To nic, że musi nadrobić rozwój fizyczny. Dla nas cudem jest to, że żyje, ze jest. Reszta? Kto by się teraz nią przejmował? Piszę z ironią, bo tak naprawdę robimy wszystko, by nasz syn był kiedyś w pełni samodzielny, by być może dogonił rówieśników.
Macierzyństwo bez lukru. Czasem ocet. Często łzy. Ból, gdy nie możesz pomóc swemu dziecku. Ból, gdy nie wiesz, jak to zrobić. To jak to jest z tym lukrem? Pewnie, że jest. Niczym wisienkę na torcie zgarniasz uśmiech swego dziecka, ufnie wpatrzone oczy są słodyczą samą w sobie. Więcej mi nie trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz