wtorek, 1 listopada 2016

Pokolenie



Jestem z pokolenia, którego dzieciństwo przypadało na lata 80. ubiegłego wieku. Wychowywałam się w rodzinie, która mieszkała w malutkiej wsi. Wszyscy ciężko pracowali na roli. Życie, które się wokół nas toczyło, nieodłącznie związane było z upływającymi porami roku. Ziemia, siewy, żniwa, wykopki, orki, pomiędzy malutka hodowla zwierząt. Nigdy nie zapomnę oczekiwania na cielaczka, który właśnie się rodził, czy kurczaki, które babcia po wykluciu znosiła do kuchni.

Urodziłam się w czasach, które nie do końca były postępowe. Moi rodzice i dziadkowie zrobili wszystko, bym dzisiaj chodziła, była sprawna fizycznie. Gdy przeglądam pożółkłą dokumentację, historie licznych operacji, karty szpitalne, to za gardło ściskają mnie łzy wzruszenia. Nikt z nich wtedy, w tych mało postępowych czasach, nie skazał mnie na fizyczną niepełnosprawność. Nie zamknęli ze wstydu na tyłach domu, co przecież się w innych rodzinach zdarzało. Przeciwnie, walczyli ponad własne siły i możliwości. Jakiś czas temu musiałam iść do ortopedy. Współczesnego. Popatrzył na to, jak chodzę, zerknął do starych dokumentów, obejrzał na moich nogach ślady po cięciach słynnego profesora i za głowę się złapał z niedowierzania. Podobno to fenomen na miarę tamtych czasów. 

Babcia. Osoba bardzo ważna w moim życiu. Trudno uwierzyć, że miała ukończone tylko cztery klasy podstawówki, bo wojna wdarła się w jej codzienność. Trudno uwierzyć, ponieważ mądrością przerastała wielu profesorów. Była moim pierwszym nauczycielem. Sama ledwo piśmienna zaszczepiła we mnie miłość do książek i czytania. To ona nauczyła mnie rozszyfrowywać te małe znaczki zwane literkami na zadrukowanych kartkach. Jedyna książka, z której to robiła, była tomikiem poezji Tarasa Szewczenki. Tak oto poezja weszła w moje życie (nie)przypadkiem, gdy miałam jakieś cztery lata. Kuchnia. Duża. Jak to na wsi. Z piecem w kącie, a na nim okrągłymi fajerkami. Z leżanką przy piecu, na której spędzałam liczne godziny, podczas gdy babcia się krzątała. Uczyła mnie czytać, pisać. Uczyła mnie jednak przede wszystkim tego, że najważniejsza wartość w życiu człowieka, to on sam. 

Szkoła. Wiejska szkoła. Zimą woźna przychodziła nasypać węgla do pieca w sali. Klasy liczyły po kilka osób, więc lekcje były łączone, np. czwarta klasa z piątą jednocześnie. W szkole odkryłam bibliotekę. Miejsce magiczne. Zakurzone, nieco stęchłe książki. Wypełnione zapachem przemijalnego czasu. Nauczyciele podtykali mi to jedną, to drugą. Tak poznałam klasyki literatury rosyjskiej. Dostojewski, Bułhakow, Tołstoj. Urzekli mnie. Gdy skończyły się dla mnie książki z maleńkiej biblioteki, nauczyciele użyczali mi swoich z prywatnych księgozbiorów. Tak poznałam Tolkiena, który mnie wtedy nie urzekł, co zostało do dzisiaj. Tak natknęłam się na prawdziwą poezję. Nauczyciele. Byli moimi mistrzami. Wiedzieli tyle, ile ja chciałam wtedy wiedzieć. Dzięki nim pokochałam muzykę. Szopen. Vivaldi. Był czas, gdy bardzo chciałam nauczyć się odtwarzać te dźwięki. Owszem, mechanicznie się udało. Wygrywałam odczytywane nuty w odpowiednim tempie. To jednak nie było TO. W efekcie potrafię dzisiaj zagrać na pianinie zapisane na pięciolinii nuty, ale bez duszy. Talentu we mnie muzycznego nie ma. 

Nauczyciele otwierali przede mną drzwi do świata innego niż wiejskie podwórko. Wmówili mi, że mogę więcej, że warto zobaczyć, co jest za miedzą. Liceum to było zderzenie z czymś kompletnie dla mnie obcym. Liczne klasy. Duża, tak mi się wtedy wydawało, szkoła. Wiedza. Pełno wiedzy, której chciało się pić. Miałam szczęście do nauczycieli. Kolejny raz pojawili się na mojej drodze ludzie z powołania. Dotykałam teatru. Sztuki. Poznałam groteskę i absurd. Pisałam maturę jak w transie. Miałam tyle w głowie, a czasu tak mało. Studia. Polonistyka. W sumie z przypadku, bo pierwotnie wybrałam coś innego. Dostałam się, ale na filologii polskiej też się udało. Zaryzykowałam. Ideały. Kompletnie bez racjonalizmu. Studia przeminęły tak szybko, że nie wiem nawet, kiedy to się stało. Lubiłam zajęcia z teatru. Do dzisiaj pamiętam szczególnie jedne - taniec Derwisza. Zawrót głowy. Pomieszanie zmysłów. Pasja. Dobrze się czułam w językoznawstwie. Pokochałam specjalizację pedagogiczną.

Jestem, gdzie jestem. Tu. 

Patrzę na pokolenie dzisiejszych dzieci. Patrzę na swoje dzieci. Nie doświadczą wielu rzeczy, których doświadczyłam ja, ale ja też nie mogłam zetknąć się z wieloma rzeczami,z którymi stykają się oni dzisiaj. Co lepsze? Nie ma "lepsze - gorsze". Jest inne. 

Kiedyś nikt się nie przejmował tym, czy odrobiłam lekcje, czy potrafię. Siadałam i uczyłam się tak długo, aż potrafiłam i pojęłam. Nikt nie sprawdzał, czy spakowałam się na kolejny dzień. Robiłam to automatycznie sama. Nikt za bardzo nie miał czasu na rozmowy ze mną. Poza babcią. Dzisiejsi rodzice są inni. Rozkładamy parasol ochronny nad swoimi pociechami. Czasami za wielki. Bywa, że nie dajemy im szans ponieść odpowiedzialności i konsekwencji za to, co robią. Komórka niczym smycz albo zindywidualizowany system namierzania. Kiedyś wystarczyło, że rodzic wychylił się zza okna i krzyknął imię dziecka. Szkoła. Teraz otwarta na rodzica, chętna do rozmowy. Nauczyciele pełnią dyżury, podczas których rodzic może przyjść i porozmawiać. Wtedy... Wtedy szkoła to była szkoła. Nikt jakoś za nikim nie chodził i nie pytał, co Kasia, Ania, czy Piotruś mogą poprawić i jak. Dziennik elektroniczny. Śledzimy spóźnienia, nieobecności, oceny dzieci. Widzimy, co mają zadane. W efekcie one same często nie zapisują zadań, bo wiedzą, że nauczyciel zapisał w dziennikowym terminarzu. Mają kropki, minusiki, jak nie zrobią i szanse. Kolejne. Następne. Do poprawy. Poprawy poprawy. Z  nami nikt się tak nie cackał. Nie poprawialiśmy. Życia też nikt za nas nie odrabiał. Do poprawy też go nie dostaliśmy.

Absolutnie nie neguję zdobyczy cywilizacji. Sama z wielu  korzystam. Chciałabym tylko móc znaleźć złoty środek. Sama proszę starsze dziecko, by miało telefon na biurku, gdy wychodzę w biegu z J. na rehabilitację. Upominam, by włączył dźwięki. Boję się, że "nie będziemy na łączach". Z czego to wynika? Nie wiem. Irracjonalny strach. Zapomniałam loginu rodzicielskiego do konta w dzienniku elektronicznym. Staram się uczyć dziecko odpowiedzialności. W efekcie czuł ogromny żal, że któregoś razu nie sprawdziłam mu plecaka. Nie wziął ćwiczeń, w konsekwencji musiał je uzupełniać w domu po lekcjach. Żal żalem, ale  do szkoły pakuje się już dokładniej. Parasol ochronny? Oczywiście, że go rozkładam. Czasami za duży, przyznaję. Kokon. Pewnie, że chciałabym swoje dzieci ochronić przed wszystkim. Tak się jednak nie da.

Babcia. Nie ma już mojej babci. To był ktoś, kto zawsze brał mnie w obronę. Nawet moja siostra miała (uzasadniony w sumie) żal, że babcia obstaje zawsze za mną. Głaskała, tuliła, opowiadała bajki. Jaki ona miała talent do snucia opowieści! Była w stosunku do mnie nadopiekuńcza. Chłodny sok podgrzewała na piecu, poprawiała szalik, biegała z talerzem, gdy nie chciałam jeść. Pozwalała na wiele. Uczyła jeszcze więcej. Babcia pod koniec życia myliła mnie z moją mamą. Do mojego starszego synka wołała "Lalko". Kochała go jak żadnego innego prawnuka. Hołubiła. Nie doczekała przyjścia na świat J. Odeszła w któregoś Sylwestra. Wiem, że tam, gdzie jest, trzyma kciuki za moich chłopaków. Za mnie też. Nie byłam u niej dawno. Nie mam kompletnie na nic czasu. Dzisiaj mi przykro, bo czas może i mam, ale nie mam czym dostać się na cmentarz odległy o zalewie 30 kilometrów. Złośliwość przedmiotów martwych. Martwych... Nie lubię tego słowa. Uśmiechnęłam się, bo przypomniałam sobie, że we wszystkim szukam duszy. 

Za lat 10, 20, 30... świat będzie jeszcze inny. "Kiedy się dziwić przestanę..."... 


2 komentarze:

  1. Wpis o różnicach w wychowaniu, o dzieciach kiedyś i dziś, o biegu czasu, o tęsknocie za zdrowym rozsądkiem ... a dla mnie najważniejsze, co wyczytałam to "babcia". Mam to szczęście, że jeszcze z nami jest i że wciąż dla niej jestem "najukochańszą wnusią". I boję się, zawsze się boję, że kiedyś jej nie będzie. Mam rodzinę wspaniałą, szczęśliwą, plany, mam wiele rzeczy, o których ludzie marzą. Ale wiem, że bez babci nic nie będzie już takie szczęśliwe ...
    Pozdrawiam ... trochę melancholijnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm. Dzisiaj dla mnie i melancholijnie, i refleksyjnie zarazem. Pozdrawiam ciepło :-)

      Usuń