sobota, 10 września 2016

Latawce



Chłopiec kochał latawce. Wydawały mu się one niesamowicie wolne. Szybowały w przestworzach na ramionach wiatru. Mijały się z ptakami. Muskały krawędzie obłoków. Z ziemi wyglądały imponująco. Dumne, z rozłożonymi ogonami, unoszące się majestatycznie. Jakże on pragnął być wtedy jak latawiec! Nogi nie chciały go ponieść same tam, gdzie chciał. Do chodzenia potrzebował wsparcia. Wszystko było bardzo frustrujące. A taki latawiec? Ten to dopiero jest szczęśliwy!

Któregoś dnia postanowił, że zostanie latawcem. Nie mówił o tym nikomu, bo pewnie spoglądaliby na niego dziwnie. Może nawet pukaliby się w czoło. Długo myślał, z czego wykona powierzchnię latania. Dobierał materiały. Pieścił je w dłoniach, jakby dzięki temu miały dostać jeszcze jakiejś magicznej mocy. Jego palce przesuwały się po fakturach i odczuwał dziwną radość. To już niedługo. Poleci. Już wkrótce to on będzie patrzył na wszystkich i na wszystko z góry. Nie mógł się doczekać. Pracował długimi godzinami nad swoim projektem. Kiedy skończył, czuł, że wydarzy się coś bardzo ważnego. Od tej pory poczuje smak wolności. Kto wie, może tak mu się spodoba, że nie będzie wcale schodził na ziemię. Spakował swoje dzieło i ciągnąc je za sobą, udał się pchając balkonik na wzniesienie. Włożył na siebie kostium latawca i... stanął jak wryty. Myśli. Nadlatywały z każdej strony. Biły w głowie skrzydłami na oślep. Docierały. Nie przewidział niczego. Nie przypuszczał, że tak bardzo się pomylił. Zdał sobie sprawę z tego, że latawiec wcale nie jest wolny. Ktoś nim steruje z ziemi. Wypuszcza łapiąc dobry wiatr. Pociąga za linkę wtedy, gdy uzna to za słuszne. Jeśli jakimś cudem linka się zerwie, to tak naprawdę latawiec stanie się zależny od wiatru. Poniesie go hen, daleko, a potem ciśnie byle gdzie, w gałęzie drzew, krzaki albo bagno.

Chłopiec wrócił do domu. Kostium latawca schował głęboko w szafie. O dziwo, wcale nie był smutny. Zaczął współczuć latawcom. Szybują bez celu. Byle wyżej, byle dalej, byle...gdzie. Gonią za czymś, co nie jest ważne. Nie mają stałego miejsca, swojej przystani, domu zakorzenionego tak bardzo, że żadna wichura go nie wyrwie. Latawce są szczęśliwe tylko chwilami. Wolność to tak naprawdę cecha, którą ma jego umysł. Tak! To on jest wolny. Myśli sam, dąży do wielkich celów malutkimi kroczkami. Koślawymi. Przewraca się, ale za chwilę idzie dalej. Biedne latawce. Nie są odporne na deszcz, a więc na pewno też na łzy. Wiatr z nimi hula, ale potrafi być bezwzględny i rozszarpuje szkielety, które później smętnie lądują na ziemi.

Chłopiec uśmiechnął się do swego odbicia w lustrze. Tak. On myśli sam. Jest z siebie dumny. Mimo wszystko. Wsunął malutką dłoń w wyciągniętą ku niemu dłoń mamy i poczuł, że tak naprawdę nie chce być latawcem. Do wszystkiego dojdzie sam, prędzej, czy później. Może nieudolnie. Trudno. Sam. Bez fałszywej wolności. Prawdziwą posiadł już dawno. Tylko od czasu do czasu obserwuje szybujące latawce z zachwytem wymalowanym na twarzy. Lubi na nie patrzeć. Marzy, by móc kiedyś jeden z nich puścić. Biec z nim. Ciągnąć linkę. Do utraty tchu. Kiedyś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz