wtorek, 20 września 2016

Śpieszmy się



"Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą" J.Twardowski

Trudno mi się pogodzić z wieloma rzeczami w życiu. Niektóre oswoiłam. Nauczyłam się akceptować, ale pogodzić nie będę umiała się nigdy.

Denerwuje mnie mówienie, że każdy dźwiga swój krzyż. Czuję ogromną niesprawiedliwość i żal. Do wszystkiego. Do życia. Losu. Boga, jeśli istnieje. Za wiele przez ostatnie dwa lata widziałam, na zbyt wiele patrzyłam, żeby przyjmować ot tak sobie gadki o cierpieniu niezawinionym, jego sensie i znaczeniu. Buntuję się. Mówię kategoryczne NIE. Nie przyjmuję do wiadomości, że tak ma być, że widocznie Ktoś tak chciał lub Coś tak chciało. NIE. Krzyczę, zaciskam pięści, moje wnętrzności kopią i szarpią. NIE.

Jeżdżę z chłopcami do kliniki. Jesteśmy tam stałymi bywalcami. Dostajemy nawet zawsze swoją miejscówkę - salę nr 9. Kilka razy spotykaliśmy tam to samo dziecko. Dializowane. Z rurką tracheo. Podłączane pod respirator. Z wadami metabolizmu i chorobą genetyczną. Jego domem jest szpital. Rodziców nie ma. Nie są obecni w jego życiu. Narodziny tak chorego potomka sprawiły, że nie zdali egzaminu z bycia ojcem i matką. Zostawili małego. Na łaskę i niełaskę. Częściej na to drugie. Leży w łóżeczku sam. Personel dogląda spraw związanych z pielęgnacją, opieką medyczną. Nikt chłopca nie przytula, nie trzyma za rękę, nie głaszcze. Nikt nie posiedzi przy nim i nie zanuci kołysanki. Dziecko jest spokojne. Najczęściej patrzy w ścianę. Jedną albo drugą, zależy, jak go położą. Czeka. Nie chcę nawet myśleć, na co.

Kubuś walczył o zdrowie od urodzenia. Przeszedł wiele skomplikowanych operacji. Amputowano mu rączkę. Pogodny, mały chłopczyk. Jakby za mało los mu dokopał, jego mama poważnie zachorowała i zmarła. Trzymałam za niego bardzo mocno kciuki. Za niego i za jego tatę. Walczyli razem. W sposób piękny. Z miłością. Jakub któregoś dnia stoczył kolejną walkę o życie. Nie udało mu się. Nie mogłam uwierzyć. Zapłakało niebo.

Dzisiaj jest dzień bardzo smutny. Kiedy dotarła do mnie w pracy wiadomość o tym, że Krystian odszedł, w pierwszej chwili przeszedł mnie dreszcz. Później oczy wypełniły się łzami. Trudno mi przyjąć do wiadomości to, co się stało. Znałam go osobiście. Poznałam w klasie. Weszłam w bliższe relacje z rodziną, gdy choroba zmusiła  do nauczania indywidualnego w domu. Nie umiem zatrzymać tego bólu, który ściska serce. Mądry, wrażliwy i pogodny chłopiec. Uśmiechnięty nawet wtedy, gdy było pod górkę. Pełen nadziei. Wiary w to, że "jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale...". Cudowni rodzice. Walczyli wszyscy do końca. Tak mi przykro. Dzisiaj niebo płacze mimo słońca. Do zobaczenia.

Dzieci nic nikomu nie zrobiły. Nie zasłużyły na cierpienie, ból, ciągłą walkę. Nie godzę się na taką rzeczywistość. Boję się jej. Jutra, które może przynieść. Pomysłów, jakimi zechce urozmaicić życie.

Życie powinno być do przeżycia, nie do strachu nie do pojęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz