wtorek, 27 września 2016

***



Obiecałam sobie nie zabierać głosu w sprawach polityki. Obiecałam też wiele razy nie dać się sprowokować dyskusjom na kontrowersyjne tematy, ale najczęściej mi to nie wychodziło. Mówiłam, co myślałam. Wytykałam, co mnie drażniło. Nie lubię polityki. Trudno mnie nawet nazwać patriotką, bo co prawda w czasie wyborów idę głosować, ale na tzw. mniejsze zło... intuicyjnie. Unikam słuchania debat, oglądania transmisji sejmowych. Telewizor co prawda stoi u nas w mieszkaniu na komodzie, ale nie pamiętam, kiedy ostatnio coś obejrzałam. Częściej słucham radia. Tylko że w czasie nadawania wiadomości przeważnie sama się wyłączam. Czytam. Doniesienia o tym, co dzieje się w kraju - zdarza się, chociaż zwykle coś innego.

Drażni mnie to, co się wokół dzieje. Przykro mi, jak dociera do mnie polityczny bełkot nie mający nic wspólnego z rzeczywistością. Nigdy nie identyfikowałam się z programem politycznym jakiejś partii czy ugrupowania. Według mnie idealny nie istnieje. To, co jednak widzę obecnie, przypomina arenę...cyrkową. Mam wrażenie, że ktoś pomylił kabaret z sejmem. Tylko jedno się nie zgadza - nie jest mi do śmiechu. Z różnych względów.

Analizuję kilka ostatnich miesięcy i dochodzę do wniosku, że robią z nas idiotów. Wiecie, głupim społeczeństwem w końcu łatwiej się steruje. Głupich łatwo można zniewolić. Niemyśląca masa jest łatwym kąskiem do indoktrynacji politycznej, religijnej itp. W tym miejscu od razu zaznaczam, że nie jest moim celem obraza czyichkolwiek uczuć. Marzy mi się jednak taka utopia w naszej rzeczywistości, w której polityka byłaby rozdzielna z religią. Tak naprawdę wiara nie ma nic wspólnego z robieniem czegoś na pokaz, a tak to teraz się właśnie dzieje. Odwołań do katolicyzmu, chrześcijaństwa używa się w robieniu zasłony dymnej.

Obecni politycy bardzo lubią sięgać po kontrowersyjne tematy. Tematy, które mają na celu tak naprawdę jedno - napuszczać ludzi na siebie. Był już Trybunał Konstytucyjny, teraz mamy ustawę antyaborcyjną i zabraniającą in vitro. Za moment wymyślą coś jeszcze, byśmy skakali sobie do gardeł. Co lepiej odwróci naszą uwagę od tego, co się naprawdę dzieje niż wzajemne oskarżanie? Mam dość.

Moje kategoryczne NIE jest teraz wyjątkowo głośne mimo braku zaangażowania w życie polityczne. Dlaczego? Bo to, co próbuje właśnie zaistnieć, dotyka mnie jako obywatela. Drodzy rządzący, czym się pochwalicie? 500+ ? Wiecie, przed tym świadczeniem leki dla moich dzieci kosztowały parę złotych. W tej chwili płacę kilkanaście razy więcej. To samo dotyczy niezbędnej diety - jej koszty są kosmiczne dla mego portfela. Miesięczne wydatki związane z rehabilitacją, leczeniem, zapewnieniem terapii, sprzętu liczę w tysiącach. W TYSIĄCACH. Nie odczuwam zatem tej kwoty, którą dostaję na drugie dziecko. Co takiego zrobiliście dla mnie jako mamy moich dwóch synów? Kompletnie nic. Siejecie ferment, zamęt i tworzycie reformy nikomu niepotrzebne. Piszecie je na kolanie po to, by tylko napisać, by zmienić coś, co robili poprzednicy, bo uwielbiacie burzyć zamiast ulepszać.

Mam dość słuchania o czarnych protestach, białych protestach. Jestem człowiekiem wykształconym, w przeciwieństwie do niektórych z Was, i potrafię wyciągać wnioski. Ustawa antyaborcyjna funkcjonująca obecnie jest kompromisem. Nie mogę już słuchać ugrupowań typu "Pro Life". Tacy "pro life"? Kochani, w ciągu kilku miesięcy byłam świadkiem, jak z tego świata odchodziły dzieci. Jedno z nich z wadą letalną, czyli taką, która od razu skazywała je na mękę i śmierć. Cierpiało. Samo. Zostawione w szpitalu przez rodziców. Gdzie ci wspaniali "pro life"? Czy któreś z nich potrzymało to maleństwo za rękę? Czy któreś z nich głaskało, gdy małym ciałkiem wstrząsał spazm bólu? Gdzie byliście, pytam? Mały umierał sam. SAM. Opieka medyczna ograniczała się do podtrzymywania życia, czynności pielęgnacyjnych. Jestem mamą dziecka niepełnosprawnego. J. to wielki cud. Jestem mamą dwóch nieuleczalnie chorych dzieci. Dzieci z poważną wadą metabolizmu. Moje dzieci to całe moje życie. Wiem jednak, że wielu ludzi nie daje rady dźwigać na swoich barkach pewnego rodzaju codzienności.  Nie mnie jest oceniać, czy postępują moralnie, czy nie. Możliwość dokonywania wyboru w sytuacjach skrajnych nie oznacza, że ten wybór zostanie dokonany. Panowie i Panie Rządzący, Szanowni Państwo, może każde z Was weźmie pod swój dach dziecko ciężko chore, dziecko zostawione przez zgwałconą dziewczynę? Bardzo proszę, spełnijcie swój chrześcijański obowiązek, dajcie nam przykład. Co ja wiem, prawda? Otóż to. Wiem, że 153 złote zasiłku pielęgnacyjnego, które dostaję na J.,  starczy na dwa spotkania z rehabilitantem. Gdzie reszta? Buty, wkładki, okulary, terapia, leki, wizyty lekarskie? Żebram. Tak, tak się czuję. Jak żebrak. Wyciągam rękę do innych, chowając dumę i wstyd. Myślicie, że to fajne? Nie. Dumy nie da się schować. Oszukuję. Ranię ją każdego dnia. Siebie tym też.

Chciałabym, by rządzący nie bredzili o dzieciach z in vitro. Polityczny jazgot w tej kwestii ogranicza się do bełkotu o tajemniczych bruzdach oraz rozważań pseudonaukowych. Niemal jak Archiwum X. Politycy udowadniają mi każdego dnia, że w większości są bandą ignorantów, którym ciężko wyjść poza czubek własnego nosa. Tyle na ten temat.

Nie chciałam nikogo swoim wpisem obrazić. To moje autonomiczne refleksje. Tematy są kontrowersyjne. Kolejny raz podkreślam, że marzę o życiu w kraju, gdzie demokracja i wolność są hasłami z rangą. O kraju, w którym szanuje się przeciętnego obywatela, liczy z jego zdaniem. Marzę o państwie i jego polityce rozdzielnej od religii. Kwestia tego, czy ktoś wierzy, nie wierzy, to jego sprawa. Kwestia moralności i etyki w pewnych sytuacjach jest też rzeczą indywidualną. Marzę o ludziach, którzy jeśli powierzy się im ster, to wypłyną nawet z mielizny, sztormu, a nie próbują rozbić się na najbliższej skale. Boję się tylko tego, że w przyszłości nie bardzo będzie z kogo wybierać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz