poniedziałek, 22 sierpnia 2016

DOM



Przedstawiam Wam J. Kończy dzisiaj 20 miesięcy, ale na pytania w stylu "Ile ma?" przeważnie nie odpowiadam albo udaję głuchą. Pewnych rzeczy nie chce mi się już tłumaczyć. 20 miesięcy temu przyszedł na świat z fajerwerkami, choć do Sylwestra jeszcze trochę brakowało. Pokazał mi, ile jestem w stanie znieść i przewartościował cały mój świat. Zmienił priorytety. Wszystko to, co wydawało mi się wcześniej ważne, jest nieaktualne. Mam wrażenie, że to nie ja dałam jemu życie, ale on zbudował moje od nowa. Nigdy nie przypuszczałabym, że znajdę w sobie tak wiele siły oraz uporu. Nie podejrzewałam wcześniej siebie o zdolność do poruszania nieba i ziemi, ale też o to, że duma i godność to rzeczy wyświechtane, gdy do czynienia ma się z walką o dobro własnego dziecka. Jedyna duma, jaką obecnie posiadam, to ta z postępów J. Serce mi rośnie, gdy on się tak bardzo cieszy z coraz większej samodzielności. Bohater. Mój.

Przedstawiam Wam M. Ma 10 lat. Przez ostatnie dwa bardzo wydoroślał. Zrobił się samodzielny na tyle, że często korzystam z jego pomocy. Jest dla mnie ogromnym wsparciem. Rozumie tak dużo, że aż mi wstyd, gdy to on mnie pociesza, a nie odwrotnie. Odpowiedzialność - to mogę mu śmiało przypisać. Wzór syna, brata i ucznia. Jestem z niego niesamowicie dumna. Żałuję tylko, że tak wiele chwil straciłam bezpowrotnie. Nie zachwycałam się, kiedy pierwszy raz usiadł, raczkował, zrobił pierwszy krok. Uważałam, że to naturalne. Nie było mnie nawet w tych momentach przy nim. Do pracy wróciłam, gdy miał pięć miesięcy. Było tyle rzeczy ważniejszych wtedy niż bycie z własnym dzieckiem. Z moim synem często do późna czytała książeczki niania, a ja wpadałam zmęczona do domu tylko po to, by go przytulić i położyć spać. Po czasie zastanawiam się, co było ze mną nie tak. Odpowiedź jest prosta - za łatwo wszystko przyszło. Potrzebny jest często kopniak od życia, by nauczyć się doceniać drobne rzeczy.

Przedstawiam Wam K. Mąż prawie od lat 15. Jeszcze nie tak dawno byliśmy nastolatkami, którzy umawiali się po szkole. Trzymaliśmy się za ręce i odurzali tym czymś, co nazywa się zakochaniem. Miłość moja, tak naprawdę pierwsza i jedyna. Niezmiennie od lat prawie 21. Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, ile czasu upłynęło. Miłość, która dała mi dwie jeszcze większe miłości - synów. Bywało różnie. Nie tylko róże. Jednak razem, nawet wtedy, gdy pokaleczeni przez kolce. Dłoń w dłoni. Ramię przy ramieniu. Wszystko, co się ostatnio dzieje, jest dla nas wyzwaniem. Dużym sprawdzianem z bycia rodzicami, ale też z bycia partnerami. Nie mamy zupełnie czasu dla siebie. Wspólnie wypita herbata to luksus. Mijamy się w drzwiach, wymieniamy informacje oraz instrukcje. Gdy dzieci śpią, rozkładamy na stole kalendarz i planujemy, co, kiedy, kto. Rozkładamy na stole rachunki, faktury, wyniki i tylko czasem jedna para oczu szuka drugiej, by rozumieć się bez słów jak kiedyś. Kiedyś, które jest zupełnie inne niż teraz i nigdy tak naprawdę nie wróci. W tej chwili jedno i drugie szuka wzajemnego wsparcia, kiedy tylko może. Słowo "rozmowa" stało się kluczem, tylko zbyt rzadko używanym, bo ze zmęczenia i przepracowania nie ma sił. Co będzie później? Życie napisze dalszy scenariusz naszej bajki. Bo mimo wszystko to jest bajka.

Przedstawiam Wam siebie. Jestem jedyną królewną w moim męskim gronie. Nie noszę korony. Nie jest mi ona potrzebna. Nie księżniczkuję, bo bez tego czuję się też wyjątkowa. Mam DOM. Zbudowany na fundamentach z ciepła. Dopóki ten DOM jest, mam po co wstawać w swoim królestwie. Tylko czasem nie chce mi się podnosić rolet, a ściągnięte pranie zalega gdzieś w kącie z wyrzutem błagając o żelazko. Później się zbieram, wpuszczam słońce, segreguję uprasowane ubrania. Zbieram siły. Królowa jest tylko jedna ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz