środa, 10 sierpnia 2016

Z bezsłowności



Zawsze lubiłam poezję. Kochałam poezję. Uciekałam do wersów, aby szukać innych wymiarów umysłu. Poezja przynosiła ukojenie. Była jak balsam na rozgrzebane rany. Odpowiednio złożone słowa okazywały się być panaceum na wszystko, co się akurat wydarzyło. W gorszych chwilach wybierałam sobie motto Twardowskiego "łzy się śmieją kiedy są za duże". Pomagało. Dawało siłę. Znam mnóstwo cytatów. Setki. Tysiące. Może więcej. Czytałam. Pochłaniałam. Zjadałam słowa. Karmiłam się nimi.
Jakiś czas temu czas poezji się skończył. Poczułam się oszukana. Przez siebie.

Kiedy przychodzimy na świat, nikt nie daje nam instrukcji obsługi życia. Metodą prób i błędów uczymy się stawiać kroki, wypowiadać słowa, formułować myśli. Jednym przychodzi to łatwiej, innym trudniej. Mamy różne osobowości. Temperament uwarunkowany w jakimś tam stopniu przez geny, a w jakimś przez to, co nas otacza i doświadczenia życiowe. Na ile uwarunkowały mnie geny? Trudno powiedzieć. Rodzona i jedyna siostra, którą posiadam, jest moim przeciwieństwem. Kompletnym. We wszystkim. Ogień i woda. Dzień i noc. Rodziców też raczej nie przypominam. Starali się zawsze ze wszystkich sił umożliwić mi to, co kochałam (książki, muzykę, naukę), ale mam wrażenie, że nie do końca to rozumieli.

Słowa. Stały się moim sprzymierzeńcem od samego początku. Uwielbiałam słowa. W dzieciństwie prosiłam w prezencie o książki. Książki, puste zeszyty i coś do pisania. Powstawały historie. Zapiski. Bajki. Kiedy odkryłam biblioteki, czułam się tak, jakby ktoś otworzył przede mną cudowne skarbce. Otaczał mnie zapach liter. Stęchłe strony starych książek przyciągały jak magnes. Czas mijał, a fascynacja słowami trwała. Zapisywałam to, co przyszło mi do głowy na małych karteczkach. Później, gdy studiowałam, bywało, że z kieszeni wyciągałam garść biletów tramwajowych zapisanych co do milimetra. Zapisane z tyłu paragony. Wszędzie były słowa. Słowa o wszystkim i o niczym.

Wiele czasu upłynęło. Moje życie w pewnym momencie wywróciło się do góry nogami. Poezja ustąpiła prozie. Życia. Łapię się na tym, że odruchowo czytam wszystko. Głupie reklamy na mijanych bilbordach. Ulotki. Rozkłady jazdy. Regulaminy. Ogłoszenia. Rzadko coś zapisuję. Przestałam. Przestałam wierzyć słowom. Dzisiaj jestem na nie zła. To one sprawiają, że wszędzie szukam drugiego dna. Roztrząsam każde zdanie. Nie pozwalam myślom odpocząć. Cierpię na bezsenność. Przez lata karmiłam się czymś niewyobrażalnie irracjonalnym. Wydawało mi się, że słowa ułatwiają mi komunikację ze sobą. Jakże byłam głupia! Ślepa. Głucha.

Są takie dni, gdy szarość zasłania okna i nie pozwala ich uchylić, aby wpuścić świeżego powietrza. Dusisz się w potoku myśli. Tlen jest na w(y)ciągnięcie wdechu, ale zapomniałeś, jak się to robi.

Pozbieram się. Nabiorę sił. Nie mam wyjścia. Tylko dzisiaj pozwolę sobie na chwilę słabości i będę kopać słowa. Ze złością. Pasją. Kopać leżącego. Z bezsilności. Będę wyrywać słowa. Z cholerną satysfakcją. Za to, że nic innego nie potrafię. Później podepczę myśli . Własne.

A jutro? Jutro po nieprzespanej nocy stawię czoła szarym oknom. Muszę na siłę je otworzyć. Coś zabiło je niemocą.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz